Aplikacja o PRTD, czyli permanent resident travel document.

Będąc Stałym Rezydentem Kanady, najważniejszym dokumentem, zaraz obok paszportu jest PR card. Bez niej nie powinniśmy opuszczać Kanady, gdyż spotkamy się z kłopotami na granicy przy powrocie do Kraju Klonowego Liścia. Zatem co zrobić w sytuacji, gdy musimy opuścić Kanadę, a nasza karta np. straciła ważność lub jeszcze do nas nie dotarła?

Rozwiązaniem w takiej sytuacji jest PRTD, czyli permanent resident travel document. Jest to dokument potwierdzający naszą rezydenturę. Ponieważ sama ostatnio musiałam aplikować o taki PRTD, a w internecie spotkałam się z wieloma sprzecznymi instrukcjami, postanowiłam pokrótce opisać jak wyglada taka aplikacja.

Chciałam zaznaczyć, że wszystkie informacje z tego wpisu pochodza z oficjalnej strony IRCC, strony polskiego VAC (Visa Application Centre) oraz mojego własnego doświadczenia.


Po pierwsze warto pamiętać, że:

  • O PRTD nie można aplikować z Kanady. O ten dokument aplikujemy w ambasadzie Kanadyjskiej lub poprzez VAC w kraju, w którym aktualnie przebywamy.
  • To, gdzie można aplikować w poszczególnych krajach znajdziecie tutaj.
  • O PRTD aplikować moga tylko osoby posiadajace status Stałego Rezydenta.

Ja o PRTD aplikowałam z Polski. Aktualnie (wrzesień 2021) proces wyglada tak:

  1. Wypełniamy aplikację pobrana ze strony IRCC, znajdziecie ja tutaj.
  2. Gromadzimy potrzebne dokumenty. W moim przypadku były to: wyciagi z konta w kanadyjskim banku, list od aktualnego pracodawcy potwierdzajacy moje zatrudnienie, kopia umowy wynajmu mieszkania, potwierdzenia rozliczeń podatkowych, kopia biletu powrotnego do Kanady. Pamiętajcie, że każdego z nas sytuacja wygląda troszkę inaczej. Ja jestem nowym Rezydentem (od kwietnia tego roku), więc moim zadaniem było udowodnić, że jestem związana z Kanadą, tutaj żyję i pracuję, mam tu zobowiązania.
  3. Obecnie aplikacje w Polsce wysyła się do VAC w Warszawie. Taka informację uzyskałam bezpośrednio od Ambasady Kanadyjskiej w Warszawie. Polecam kontakt mailowy (WSAWIMMIGRATION@international.gc.ca) z ambasadą, ponieważ sytuacja zmienia się dynamicznie, zwłaszcza w obecnej sytuacji. Na chwilę obecną VAC nie przyjmuje aplikacji osobiście, wszystko powinno zostać wysłane kurierem.
  4. Należy uiścić opłatę do IRCC w wysokości 50$. Wszelkie informacje jak zapłacić znajdziecie tutaj.
  5. Następnie należy uiścić opłatę do VAC (tak, tak im też trzeba zapłacić). Aktualny koszt to jak poniżej.
Package transmission (price per package)PLN 127
Assisted Service – Paper Applications (price per application)PLN 57.50
One-Way Courier Service (per package only within Poland)PLN 103
  1. Wypełnioną aplikację, 2 zdjęcia (specyfikację znajdziecie tutaj, wspomagające dokumenty, wydrukowaną check list, potwierdzenia opłat do IRCC i VAC, paszport + VAC consent form (którego. niestety nie udało mi się znaleźć online, po ten dokument najlepiej napisać maila do VAC) wysyłacie do VAC w Warszawie:

VFS Global Poland Sp. z o.o., Al. Jana Pawla II 23, room 223 Atrium International Business Centre, Warsaw 00-854, Poland.

  1. A teraz już tylko czekacie na decyzję.

Od wysłania mojej aplikacji kurierem do otrzymania paszportu z powrotem wraz z wbitym PRTD minał dokładnie… tydzień! Tak, dobrze czytacie. Nie wiem, czy miałam szczęście, czy akurat w Polsce idzie to tak sprawnie, ale nie czekałam zbyt długo.

Jeśli po przeczytaniu tego wpisu, nadal jest coś nie jasne i macie pytania to śmiało zadawajcie je w komentarzu, postaram się pomóc!

Wodospad Niagara z kanadyjskiego punktu widzenia.

Aż się sama sobie dziwię, że do tej pory nie pojawił się jeszcze wpis o wodospadach, o których słyszał chyba każdy. Ale tak to już czasami jest, że skupiamy się na miejscach oddalonych, mniej dostępnych niż tych, które mamy pod nosem.

Wodospad Niagara tworzy rzeka o tej samej nazwie, która płynie od jeziora Erie i wpada do jeziora Ontario. Warto zapamiętać, że Niagara Falls to tak naprawdę trzy wodospady. Dwa z nich po stronie amerykańskiej: American Falls, American Bridal Veil oraz ten największy, kanadyjski Horseshoe Falls.


Do kanadyjskiego miasteczka Niagara Falls (bo po stronie amerykańskiej znajduje się miasteczko o bliźniaczej nazwie) dotrzeć możemy w zaledwie 1.5 godziny jazdy z Toronto. Oczywiście, najwygodniejszą formą transportu jest samochód. Ale jeśli nie mamy takiej możliwości do wyboru są też inne opcje:

Megabus.

Z Toronto do Niagara Falls codziennie odjeżdżają autobusy Megabus. Ceny w jedną stronę wahają się od 20CAD do 30CAD.

Pociąg.

Kolejną opcją jest podróż pociągiem z głównego dworca kolejowego Union Station w Toronto. Bilet w jedną stonę to koszt rzędu 22-30CAD.

Safeway Tours Bus.

Ostatnią, najtańszą i trochę sekretną opcją, o której wiele osób jeszcze nie wie jest autobus odjeżdżający do Fallsview Casino Resort w Niagara Falls. Cena w dwie strony to jedyne 30CAD.

Jak to działa? Autobusy odjeżdżają z Toronto mniej więcej co godzinę (przystanki oraz dokładne godziny znajdziecie tutaj). Najlepiej jest dokonać wcześniejszej rezerwacji telefonicznej, by mieć pewność, że nie zabraknie dla Was miejsca. Rezerwacja jest konieczna zwłaszcza w okresie wakacyjnym oraz w święta, gdy ilość turystów znacząco wzrasta.

Za bilet płacimy w autobusie, dlatego warto mieć wyliczoną kwotę. Jeśli wejdziecie na rozkład jazdy zauważyć możecie, że każdemu odjazdowi z Toronto przypisany jest również odjazd z Niagara Falls do Toronto. Na szczęście te godziny możecie łatwo zmienić po przyjeździe na miejsce, w recepcji kasyna.  Jedynym warunkiem jest to, by powrót odbył się tego samego dnia co przyjazd.

Ciekawostka: nam raz bez problemu udało się zmienić datę powrotu na następny dzień! Było to jednak poza sezonem. W sezonie mam wrażenie, że polityka firmy jest bardziej restrykcyjna.

Jak już wspomniałam jest to autobus do kasyna więc po pierwsze przy wejściu do autobusu musicie okazać dowód tożsamości lub paszport. W trakcie podróży zostaniecie również zapytani czy chcecie wyrobić sobie kartę członkowską. Z taką kartą nie płacicie za bilet, ale(!) musicie za to zagrać w Fallsview Casino. Oczywiście możecie odmówić wyrobienia karty i bez zbędnych formalności zapłacić 30CAD za bilet.


Gdy już jesteście w miasteczku Niagara Falls macie do wyboru mnóstwo atrakcji. Bardzo ciężko jest się tam nudzić. To tak trochę jak nasze Krupówki w Zakopanem – pełno tam domów strachów, domów pełnych krzywych luster, pól do mini golfa, arkad z grami, restauracji itd. Jeśli szukacie tego typu atrakcji to koniecznie udajcie się na ulicę Clifton Hill.

Jeśli jednak interesuje Was cud natury jakim są Wodospady Niagara to polecam wybrać się na wyprawę statkiem, który podpływa blisko wodospadów. Coś niesamowitego. Tam na tym statku, przemoczeni do suchej nitki tak naprawdę dostrzec możemy skalę tego miejsca. Oglądając wodospady z lądu może Wam się wydawać, że ten cały szum wokół wodospadów to szum o nic. Sama tego doświadczyłam w trakcie mojej pierwszej wizyty. Dopóki nie wybrałam się na krótki rejs statkiem.  

Cena biletu to 27.50CAD za osobę dorosłą oraz 17.50CAD za dzieci poniżej 12 lat. Więcej informacji znajdziecie tutaj.

Istnieje odwieczny spór, który to widok na wodospady jest atrakcyjniejszy: ten od strony Kanadyjskiej, czy może ten od strony Amerykańskiej. Cóż, nie mnie oceniać, ponieważ ja tylko widziałam Niagarę od strony Kraju Klonowego Liścia. Nawet wtedy gdy byłam au pair w USA, przyleciałam do Toronto na weekend, by zobaczyć stronę kanadyjską. Jednak jest plan, że gdy wszystko już wróci do normalności, a granica kanadyjsko – amerykańska się otworzy sprawdzę osobiście gdzie leży prawda.

Póki co zostawiam Was ze zdjęciami wodospadów Niagara, zarówno w oprawie letniej jak i zimowej.

Ostatni przystanek w podróży przez Kanadę – Vancouver.

Ostatnim przystankiem mojej (wtedy jeszcze myślałam, że pożegnalnej) podróży po Kanadzie było Vancouver w Kolumbii Brytyjskiej. Wcześniej słyszałam tak wiele pozytywnych opinii na temat tego miejsca, że przysłowiowa poprzeczka została postawiona dość wysoko. Na szczęście Vancouver mnie nie rozczarowało.

Tym razem jako środek transportu wybraliśmy autobus. Bilet na trasie Jasper – Vancouver kosztował nas 120CAD (od osoby), a sama podróż trwała 12 godzin, wliczając dwugodzinną przesiadkę w Kamloops. Zapewne podróż pociągiem jest dużo bardziej atrakcyjniejsza, pozwala na przyjemniejszą, dużo wolniejszą obserwację trasy i zachwycanie się widokami, ale podróż autobusem mimo, że mniej wygodna nie pozostaje daleko w tyle.

Do Vancouver dotarliśmy późny popołudniem, dlatego tego dnia odpuściliśmy zwiedzanie i  postawiliśmy jedynie na wieczorny spacer po okolicy oraz kolację. Naszym celem było naładowanie baterii na następne dwa dni.

Zatrzymaliśmy się w The Buchan Hotel, który znajdował w bliskiej odległości do Stanley Park, a także English Bay. Za trzy noce zapłaciliśmy 345CAD, czyli całkiem przyzwoicie. Całościowo hotel był bardzo w porządku, a dobra lokalizacja była dodatkowym atutem. Oceniłabym go 8/10.


Granville Island

Przed naszą podróżą zapytaliśmy osobę, która wcześniej przez jakiś czas mieszkała w Vancouver jakie miejsce jest jej zdaniem totalnym must see. Usłyszeliśmy: Granville Island. I to był strzał w dziesiątkę.

Jeśli lubicie dobre jedzonko, unikatowe sklepy, pyszne jedzenie, muzykę i lokalne piwo to jest to również i Wasz must see w Vancouver. My się kompletnie zauroczyliśmy.

Dotrzeć tam możecie zarówno pieszo (tak jak my), samochodem, autobusem lub aquabusem (więcej możecie znaleźć tutaj).

Gastown

Dzielnica Vancouver, która zaraz po Granville Island spodobała nam się najbardziej to Gastown, czyli najstarsza cześć miasta. Gastown przepełnione jest interesującymi butikami, restauracjami oraz kawiarniami. Może spodobało mi się tam tak bardzo dlatego, że jego wiktoriańskie budynki przypominają te europejskie, a przecież wszystko to co przypomina dom na emigracji jest wspaniałe. Zgodzicie się ze mną?

Bezsprzeczną atrakcją numer jeden w Gastown jest Steam Clock, czyli zegar parowy. Zaprojektowany oraz skonstruowany przez Raymonda Saundersa w 1977 roku zegar ten jest uznawany za jeden z najstarszych tego typu na świecie. Co 15 minut turyści mogą posłuchać wydobywającej się z niego muzyki oraz obserwować unoszące się obłoki pary.

English Bay

Będąc w Vancouver polecam wybrać się na spacer po English Bay. Podczas spaceru Waszą uwagę z pewnością przykuje Inukshuk, który widnieje na wielu pocztówkach z Vancouver. A co to takiego? Jest to kamienna rzeźba stworzona przez Alvina Kanaka i postawiona w zatoce w 1987 roku. Inukshuki, czyli „kamienni ludzie” stawiani byli przez Inuitów, w celach nawigacyjnych i informacyjnych. Inukshuki miały wskazywać drogę plemionom w czasie polowań oraz informować ich o niebezpieczeństwach.

Stanley Park

Na zwiedzanie Stanley Park zdecydowanie polecamy wynająć rowery. Oczywiście, jeśli macie więcej czasu niż my i bardzo długie spacery Wam nie straszne to nic nie stoi na przeszkodzie, by pokonać go pieszo. Jednak rowery dają tę swobodę zatrzymywania się we wszystkich tych miejscach, które przypadły nam do gustu i zrobienia miliona zdjęć bez presji czasu. Zresztą Ci którzy lubią jazdę na rowerach z pewnością docenią nadbrzeżne ścieżki rowerowe.

Kitsilano Beach

Ta plaża bardzo często porównywana jest do plaż w Los Angeles. Dlaczego? Nie mam pojęcia! Może ktoś z Was wie? Dajcie znać.

Mimo, że nie widziałam w Kitsilano Beach żadnego podobieństwa do kalifornijskich plaż, jest to zdecydowanie jedna z przyjemniejszych miejskich plaż, na której byłam. Rozpościera się z niej piękny widok na English Bay oraz Stanley Park.

Dr. Sun Yat-Sen Chinese Garden

Do tego ogrodu botanicznego wybraliśmy się tylko dlatego, że znajdował się w większości przewodników po Vancouver. I powiem tak: jest to bardzo przyjemne miejsce, warte odwiedzenia jeśli w Vancouver mieszkacie lub przyjechaliście tam na dłuższy wypoczynek. Ale jeśli spędzacie tam jednie 2-3 dni, nie zawracałabym sobie nim głowy. Ciekawy fakt o tym miejscu jest taki, że ten chiński ogród był pierwszym na świecie tego typu miejscem stworzonym poza Chinami.


I trochę więcej zdjęć:


Do Toronto wróciliśmy samolotem, korzystając z linii WestJet.


Podsumowując, cała moja podróż przez Kanadę była niesamowitym przeżyciem. Udało mi się troszeczkę bardziej zrozumieć Kanadę i stworzyć sobie jej lepszy obraz nie tylko bazując na Toronto, ale i innych częściach tego ogromnego kraju. To nie jest tak, że odbyłam tę podróż i wszystko co zobaczyć miałam już zobaczyłam. Wręcz przeciwnie. To był tylko przedsmak tego co ten kraj ma do zaoferowania. Chcę więcej, bo przecież apetyt rośnie w miarę jedzenia, prawda?  


Do każdego z odwiedzonych miejsc wróciłabym bez mrugnięcia okiem, gdyby tylko nadarzyła się taka okazja, bo wszystkie były piękne i wyjątkowe, każde na swój własny sposób. Ale gdyby ktoś zapytał mnie, które miejsce szczególnie przypadło mi do gustu, bez zastanowienia powiedziałabym, że jest to Wyspa Księcia Edwarda. W tym miejscu zakochałam się jeszcze zanim je odwiedziłam. Nie rozczarowało mnie ono ani odrobinę. Cisza, życie wolniej płynące i przepiękne krajobrazy skradły moje serce na dobre. Także Wyspie Księcia Edwarda zdecydowanie nie powiedziałam „do widzenia”. To było 100 procentowe: „do zobaczenia następnym razem”. Może już niebawem!

Parki Narodowe Banff i Jasper oraz podróż przez niesamowitą Icefields Parkway.

Z pociągu wysiedliśmy w późne niedzielne popołudnie w Jasper. Swoje pierwsze kroki skierowaliśmy oczywiście do hotelu. Po trzech dniach i trzech nocach w podróży, nie marzyliśmy o niczym innym jak o długim prysznicu.

Pierwszą noc spędziliśmy w The Athabasca Hotel w centrum Jasper. Hotel ten zaliczyłabym do tych wartych polecenia jeśli podróżujecie z ograniczonym budżetem, cenicie sobie wygodę i czystość, a nie super luksusy. W skali 1-10, przyznaję mu 7. Za pokój na jedną noc zapłaciliśmy 130CAD.

Na kolejne trzy noce zarezerwowaliśmy Timberland Hotel w miejscowości Hinton, która oddalona jest od Jasper o około 70 kilometrów. Tam z kolei za dwie noce zapłaciliśmy 170CAD. Jest to typowy przydrożny hotel, przyzwoicie czysty, aczkolwiek miał on w sobie coś takiego, że nie czułam się tam 100% bezpiecznie. W mojej skali zasłużył jedynie na 4.


Wypożyczenie samochodu.

Coś co nas bardzo zaskoczyło w Jasper to bardzo krótkie godziny otwarcia wypożyczalni samochodów. Ze względu na to, że na miejsce przybyliśmy w niedzielne popołudnie, musieliśmy czekać do następnego dnia, by odebrać nasz wcześniej zarezerwowany samochód.

Wypożyczalnia Enterprise znajduje się na stacji kolejowej, więc nie jest trudno ją zlokalizować. Ze względu na krótkie godziny otwarcia, dostępna jest opcja „drop off after hours”, czyli możemy oddać samochód również po zamknięciu wypożyczalni. W takiej sytuacji parkujemy samochód na parkingu Enterprise, a klucz wrzucamy do specjalnej skrzynki znajdującej się na stacji kolejowej. Niestety, stacja również zamykana jest dość wcześnie, bo około godziny 18, więc i dostęp do skrzynki jest ograniczony. Na szczęście firma wychodzi klientom naprzeciw i klucz do samochodu możemy zostawić także na czynnej całą dobę recepcji hotelu Whistlers Inn, który znajduje się po drugiej stronie ulicy. Właśnie to udogodnienie uratowało nasz ostatni wieczór w Albercie, ale o tym później.


W trakcie naszej wizyty w Jasper udało nam się zobaczyć między innymi:

Maligne Canyon

Długość trasy: Około 4 km.

Czas: 1-2 godziny.

Valley of the Five Lakes

Długość trasy: 4.5 km.

Czas: 1.5 – 2 godzin.

Sulphur Skyline Trail

Długość trasy: 4 km w jedną stronę.

Czas: 4 – 6 godzin.

*Jest to dość trudna górzysta trasa. Końcowy odcinek jest szczególnie stromy.

Athabasca Falls

Długość trasy: około 1 km.

Czas: 20 minut.

Patricia Lake

Długość trasy: około 5 km jeśli chcecie okrążyć jezioro.

Czas: 1.5 godziny.


Po czterech dniach w Parku Narodowym Jasper ruszyliśmy w kierunku Banff. Droga z Jasper do Banff nie należy do zwyczajnych tras. Uznawana jest ona za jedną z najpiękniejszych na świecie. Icefields Parkway, bo tak się ona nazywa, ciągnie się przez 230 kilometrów i w zasadzie można ją już pokonać w nieco ponad trzy godziny. Jednak uwierzcie mi, że widoki są tak niesamowite, że będziecie chcieli zatrzymywać samochód średnio co 5-10 minut. By zobaczyć wszystkie piękne miejsca na tej trasie, myślę, że potrzeba 2-3 dni.

My przeznaczyliśmy na to tylko jeden dzień. Mimo, że zatrzymywaliśmy się bardzo często, mam spory niedosyt, że i tak nie zobaczyłam tego wszystkiego co chciałam.

Dłuższe przystanki po drodze z Jasper do Banff, które zrobiliśmy to:

Bow Lake

Columbia Icefield

To skupisko lodowców o łącznej powierzchni 325 kilometrów kwadratowych jest według mnie jednym z najciekawszych oraz najpiękniejszych miejsc na trasie Icefield Parkway. Zwiedzający mają szereg propozycji do wyboru. Można spokojnie przespacerować się po kawałeczku Athabasca Glacier (kto z Was nigdy nie chciał postawić nogi na lodowcu!?) lub kupić bilet na autobus, którym udacie się na przejażdżkę po lodowcu. Niedaleko znajduje się również platforma obserwacyjna ze szklaną podłogą, na którą wstęp kosztuje 25CAD.   

Lake Louise


Z racji, że Banff jest miasteczkiem bardzo popularnym, ceny za noclegi są dość wygórowane. Dlatego znowu zdecydowaliśmy się spać trochę dalej, w miasteczku Canmore oddalonym od Banff o około 34 kilometry. Wybraliśmy The Big Horn Motel i za dwie noce zapłaciliśmy nieco ponad 300CAD. Hotel ten był czysty, a dla mnie to jeden z najważniejszych czynników, dzięki któremu zapomniałam już o niezbyt atrakcyjnym pokoju. Oceniłabym go na 5.

W trakcie naszej krótkiej wizyty w Banff (tylko dwa dni) oprócz spacerów po mieście udało nam się zobaczyć:

Grassi Lakes

Długość trasy: 4.5 kilometra

Czas: 1.5 – 2 godziny.

Lake Minnewanka

Ghost town – Bankhead

Cave and Basin National Historic Site

To miejsce, czyli jaskinię  z gorącymi źródłami warto odwiedzić głównie z jednego powodu: to tu narodziła się idea Parków Narodowych w Kanadzie. Kiedy w 1883 roku trzech pracowników kolei odkryło to miejsce, uznano, że warto je wykorzystać by przyciągnąć turystów. Tak też zrobiono, rok później otwarto budynek z basenem gorących źródeł. Dwa lata później Kanadyjski rząd, by uniknąć sprzedaży okolicznych gruntów pod komercjalny użytek, nadał temu miejscu nazwę Rezerwat Gorących Źródeł Banff. I tak właśnie w tym miejscu powstał pierwszy Park Narodowy w Kanadzie.


Po dwóch dniach spędzonych w Banff, wróciliśmy do Jasper, by oddać nasz samochód oraz wsiąść do autobusu zabierającego nas do Vancouver. Drogę powrotną przez Icefields Parkway pokonaliśmy szybciej, bez dłuższych przystanków. Nie obyło się jednak bez przygód. Mniej więcej w połowie trasy zaskoczyła nas śnieżyca. W sierpniu! Na szczęście śnieg padał tylko na mniej więcej 20 minutowym odcinku i reszta drogi do Jasper odbyła się bez większych przeszkód.

Tak jak wspomniałam wcześniej, opcja „drop off after hours” i recepcja hotelu Whistlers Inn bardzo udogodniły nam nasz ostatni wieczór w Jasper. Na miejsce dotarliśmy wieczorem, a odjazd naszego autobusu do Vancouver zaplanowany był na godzinę 3 w nocy. Oczywiście,  wynajmowanie pokoju na kilka godzin nie miało większego sensu, więc postanowiliśmy te ostatnie chwile spędzić gdzieś w restauracji bądź barze. Na nasze nieszczęście większość biznesów zamyka się (bądź zamykało, może teraz się to zmieniło) około godziny 22-23. Jak łatwo policzyć, nadal zostało nam około 4-5 godzin czekania na autobus, a stacja kolejowo- autobusowa oczywiście była zamknięta. Z ratunkiem przyszedł samochód – ostatnie kilka godzin spędziliśmy oglądając filmy w samochodzie. Klucze podrzuciliśmy do recepcji około 2:30 w nocy i nie było to dla nich żadnym problemem.


*Musicie pamiętać, że opisuję tutaj podróż, którą odbyłam dwa lata temu. Ceny pokoi, godziny otwarcia oraz zasady wypożyczania samochodów mogły ulec zmianom.

**Nasza podróż do Jasper & Banff, a następnie do Vancouver miała miejsce tuż po wielkich pożarach w Kolumbii Brytyjskiej. Na niektórych zdjęciach (Lake Louise, Lake Minnewanka), można zauważyć zadymienie, które utrzymywało się przez kilka tygodni również nad częścią prowincji Alberta.

***Poruszając się zarówno po Parku Narodowym Jasper jak i Parku Narodowym Banff musicie posiadać Discovery Pass (roczny bilet wstępu na teren wszystkich Parków Narodowych w Kanadzie) lub wykupić National Park Day Pass już na miejscu. Więcej informacji na ten temat możecie znaleźć tutaj.


Następnym razem zabiorę Was do Vancouver, mojego ostatniego przystanku podróży po Kanadzie.

The Canadian – pociągiem przez Kanadę.

Po zwiedzeniu wschodniej części Kanady, wróciłam do Toronto na zaledwie dwa dni, by ruszyć w równie intensywną oraz interesującą podróż na zachód. Jako środek transportu wybrałam ViaRail, czyli kanadyjską kolej.

Jak już kiedyś wspomniałam, podróżowanie pociągiem w Kanadzie wcale nie należy do najtańszych. Bardzo często bilety lotnicze okazują się tańsze niż te kolejowe, mimo, że podróż pociągiem jest kilkukrotnie (a czasami nawet kilkunastokrotnie!) dłuższa niż samolotem. Zatem zapytać możecie po co decydować się na droższą i dłuższą formę podróżowania, teraz w czasach kiedy wszyscy gdzieś pędzimy i szukamy szybszych rozwiązań. Otóż odpowiedzi nasuwają się dwie: przygoda oraz widoki.


The Canadian to nazwa połączenia kolejowego na trasie Toronto – Vancouver. Pociąg ten zabiera pasażerów w niesamowitą podróż przez Kanadę, trwającą 4 dni i 4 noce. Długość trasy to 4466 kilometry w trakcie których podziwiać można niesamowity, ciągle zaskakujący krajobraz Kraju Klonowego Liścia.

żródło: http://www.viarail.ca

Za miejsce w klasie ekonomicznej trzeba zapłacić około 444CAD. Ceny oczywiście idą w górę jeśli chcemy zaznać trochę więcej luksusu. Orientacyjny cennik  i krótki opis poniżej.

Economy Class.

Ceny zaczynają się od 466CAD, ale można upolować też okazję i kupić bilety nieco taniej. Polecam sprawdzać ceny we wtorki – ViaRail offeruje tzw. discount Tuesdays, ze zniżkami czasami sięgającymi 40%.

Jak sama nazwa wskazuje, klasa ekonomiczna to podstawowa i najtańsza opcja. Do dyspozycji mamy siedzenia rozkładane o pokaźnych rozmiarach. Osobiście uważam, że są one dość wygodne.

Do dyspozycji mamy również tzw. Skyline Car, czyli wagon obserwacyjny ze szklanym dachem.

W klasie ekonomicznej posiłki nie są wliczone w cenę, ale jest dostęp do sklepu, w którym można kupić przekąski, napoje oraz ciepłe posiłki.

Największym problemem w tej klasie jest brak łazienek. Oczywiście są dostępne toalety, ale nie prysznice. 3/ 4 dni bez prysznica to jednak niezbyt komfortowa opcja.

Sleeper Plus Class.

Ceny zaczynają się od 1100CAD i wahają się do mniej więcej 1800CAD.

Tutaj mamy już do wyboru 1, 2, 3 lub 4 osobowe kabiny sypialniane. Do dyspozycji również jest dostęp do pryszniców oraz wagonu restauracyjnego.

Oczywiście też można korzystać ze Skyline Car.

Prestige Class.

Opcja z największą ilością udogodnień, najbardziej komfortowa i oczywiście co za tym idzie dość kosztowna. Za miejsce w tej klasie trzeba zapłacić już od 4800CAD od osoby.

W tej klasie do dyspozycji pasażerowie posiadają prywatne kabiny wraz z prywatnymi łazienkami. Posiłki oraz napoje są wliczone w cenę.

Skyline Car jest również dostępny dla pasażerów podróżujących Prestige Class.


Ja nie zdecydowałam się na pokonanie całej trasy, ponieważ bardzo chciałam zrobić dłuższy przystanek w Albercie. Dlatego naszą podróż zaczęliśmy w Toronto, a skończyliśmy w Jasper. Trwała ona 3 dni i 3 noce.

Kanada to ogromny i wciąż nieodkryty kraj, jednak dzięki  tej trzydniowej podróży pociągiem byliśmy w stanie zobaczyć wiele różnorodnych krajobrazów od miast, po góry, jeziora oraz bezludne i nieciekawe bezdroża.


Oto co musicie wiedzieć zanim zdecydujecie się na taką podróż zwłaszcza w klasie ekonomicznej:

  1. Przede wszystkim pamiętajcie żeby się dobrze i mądrze spakować. I oczywiście najważniejszymi rzeczami, są środki higieniczne (pasta do zębów, szczoteczka, mokre chusteczki do odświeżenia, suchy szampon to must have) oraz jedzenie (przekąski, kanapki, suche posiłki, napoje).
  1. Upewnijcie się, że macie zapas rozrywki, bo mimo, że obserwowanie widoków z pewnością zajmie Wam większą część podróży to jakiś przerywnik Wam będzie potrzebny (książki, krzyżówki, kolorowanki dla dorosłych, pobrane filmy czy seriale na komórkę/laptopa).
  1. Poduszka! Bez znaczenia czy taka turystyczna czy nie, ale według mnie poduszka jest bardzo ważna by jakoś sobie ten komfort podróży w nocy ulepszyć.
  1. Bardzo wygodne ubranie to również ważny element.
  1. Spakujcie najważniejsze rzeczy do bagażu podręcznego, by mieć je zawsze pod ręką.
  1. W ciągu całej trasy pociąg robi kilka przerw. Zazwyczaj nie są one dłuższe niż 30 minut – 1 godzina. Bardzo często są to przerwy pośrodku niczego lub w bardzo małej mieścinie, bez dostępu do dworca kolejowego czy sklepu. Dlatego tak ważne jest zaopatrzenie się we wszystko przed wyjazdem.
  1. I rzecz bardzo ważna: niestety w pociągu nie ma dostępu do wifi. Musicie również liczyć się z tym, że przez większą część trasy jest bardzo ciężko złapać jakikolwiek sygnał sieci telefonii komórkowej,  więc korzystanie z internetu w telefonie, wykonywanie połączeń oraz wysyłanie smsów jest mocno ograniczone. Taki oto technologiczny detoks.

Na koniec zostawiam Was ze zdjęciami, które udało mi się zrobić w czasie podróży.

Następnym razem zabieram Was na wycieczkę do Alberty, a konkretniej do Jasper i Banff.

Z wizytą w Halifax oraz Saint John.

Moimi ostatnimi punktami wycieczki po wschodnim wybrzeżu Kanady były Halifax w prowincji Nowa Szkocja oraz Saint John w Nowym Brunszwiku. Na wstępie muszę przyznać, że o ile Halifax był strzałem w dziesiątkę, niestety wizyta w Saint John bez samochodu nie jest najlepszym pomysłem. Większość najpiękniejszych i interesujących miejsc znajduje się poza miastem, a dojazd do nich transportem publicznym jest praktycznie niemożliwy. Dlatego jeśli myślicie o odkrywaniu Nowego Brunszwiku, koniecznie rozważcie wynajęcie samochodu jeśli nie podróżujecie swoim.


Halifax.

Podróż autobusem z Charlottetown do Halifaxu zajęła około 5 godzin z jedną krótką przesiadką w Amherst. Koszt biletu to niecałe 70CAD (Maritime Bus).

Zatrzymałam się w HI Halifax International Hostel i po raz kolejny miejsce należące do sieci HI Hostels okazało się trafnym wyborem. Za trzy noce w pokoju dzielonym zapłaciłam 110CAD.

Zatrzymując się w tym hostelu miałam niesamowite szczęście poznać ludzi, z którymi spędziłam większość czasu, wspólnie zwiedzając Halifax. Tak jak już wspominałam wcześniej, podróżowanie w pojedynkę niesie ze sobą wiele okazji do poznawania nowych, interesujących ludzi.

Halifax przywitał mnie oczywiście deszczowo. Nie byłam zdziwiona biorąc pod uwagę, że w tym mieście średnio połowę dni w roku pada deszcz. Jednak to nie tylko deszcz przykuł moją uwagę. To miasto było niezwykle spokojne. Niby rozbudowane i nieco bardziej wielkomiastowe niż Charlottetown, ale  mimo to czułam jakby czas się w nim zatrzymał. Oczywiście w pozytywnym znaczeniu.

Pierwsze co zrobiłam po zakwaterowaniu się w hostelu to wybrałam się na spacer wzdłuż Halifax Waterfront i mimo siąpiącego deszczu, spacer w takich okolicznościach miał swój urok.

Będąc w okolicy Watefront warto wstąpić do Pier 21, czyli kanadyjskiego muzeum emigracji. To tutaj aż do 1971 roku przybijały statki z emigrantami na pokładzie. To w tym miejscu przechodzili oni kwarantannę, a następnie byli rozsyłani po całej Kanadzie.

Koszt wstępu do muzeum dla osoby dorosłej to 13CAD.

Ciekawostka: po wojnie duży odsetek emigrantów stanowiły kobiety, które zakochane w żołnierzach służących na europejskich frontach, przypłynęły do Kraju Klonowego Liścia za ukochanymi.

Będąc przy wybrzeżu warto przepłynąć się statkiem z portu w Halifax (Alderney Ferry) do centrum Dartmouth. W trakcie krótkiej podróży można podziwiać całkiem niezły widok na Waterfront Halifax. Cena biletu to 2.50CAD w jedną stronę.

Będąc po drugiej stronie brzegu, w Dartmouth warto wybrać się do The Alderney Landing Market, który znajduje się tuż przy terminalu. Oprócz stałych straganów z lokalnymi dobrociami, w weekendy możecie trafić na Farmers Market. Poza tym jeśli nie macie w planach zagłębiać się dalej w miasto, warto poświęcić, krótką chwilę na Ferry Terminal Park, który również znajduje się zaledwie kilka kroków od portu. Polecam wybrać się tam rano, po drodze kupić pyszną kawę w lokalnej kawiarni i usiąść na ławce w parku z widokiem na miasto Halifax.

Koniecznie wybierzcie się na spacer w kierunku Halifax Citadel National Historic Site, z którego rozpościera się widok na centrum miasta. Jeśli pogoda jest ładna to zachód słońca z tego miejsca robi wrażenie. Poza tym oczywiście biorąc pod uwagę historyczne znaczenie tego miejsca, warto wybrać się na małe zwiedzanie – wokół, ale również i w środku. XIX wieczne fortyfikacje, wybudowane przez Brytyjczyków na wzgórzu, po dziś dzień odwiedzają liczne rzesze turystów.

Będąc w okolicach fortu, warto odwiedzić również Public Gardens.

Dla tych, którzy szukają spokojnego miejsca do odpoczynku z dala od turystów polecam Chocolate Lake. Znajduje się ono około 5-6km od centrum Halifax i bez problemu można się tam dostać na rowerze!

Uwaga, wskazówka! W Halifax możecie wypożyczyć rowery totalnie za FREE! Emera Oval oferuje wynajem rowerów, rolek oraz innego sprzętu za darmo. Jedynym warunkiem jest pozostawienie swojego dowodu tożsamości (ID, paszport, prawo jazdy) na czas wynajmu.

Pisząc o mieście Halifax trudno nie wspomnieć o tragedii, która wydarzyła się w 1917 roku i odcisnęła piętno na mieszkańcach tego atlantyckiego miasta. 6 grudnia w Zatoce Bedford Basin zderzyły się: francuski frachtowiec, po brzegi wyładowany materiałami wybuchowymi oraz belgijski statek. 20 minut po zderzeniu nastąpił wybuch, który pozbawił życia około 2 tysięcy ludzi, ranił 9 tysięcy, a 600 odniosło obrażenia oczu. W promieniu 800 metrów wszystkie zabudowania zostały dosłownie zmiecione z powierzchni ziemi.

To bardzo smutne wydarzenie, jednak warto o nim wiedzieć wybierając się do Halifax. Spacerując ulicami tego miasta można wyczuć, że ta tragedia jest wciąż żywa wśród jego mieszkańców.

To również tutaj, w Halifax zostało pochowanych 150 ofiar katastrofy Titanica, który zatonął „zaledwie” 700 mil od brzegu miasta.


Peggy’s Cove.

Przyszedł czas na moje drugie ulubione (zaraz po Wyspie Księcia Edwarda) miejsce we wschodniej części Kanady, czyli Peggy’s Cove. Większość z Was może już kojarzyć to miejsce, bo jest iście pocztówkowe.

Latarnia w Peggy’s Cove jest najbardziej fotografowaną latarnią morską w Nowej Szkocji. Jej oryginalna drewniana wersja powstała w 1868 roku i kiedy ta została zatopiona, na jej miejsce wybudowano w 1915 roku tę oto znaną nam ze zdjęć.

Fenomenem tej latarni wzniesionej na granitowych głazach jest to, że nie trzeba mieć talentu fotograficznego, świetnego sprzętu i pół dnia zdjęciowego, by uwiecznić to cudo. Jej malownicze położenie robi robotę i trudno jest o złe ujęcie.

Jednak Peggy’s Cove to nie tylko latarnia morska. To przede wszystkim urocza, malutka wioska rybacka. Można ją spokojnie obejść w 20 minut, ale zauroczeni pięknem tego miejsca możecie spędzić tam dużo więcej czasu. Proste, kolorowe domki, rozrzucone sieci rybackie i łódki na brzegach proszą się o chwilę uwagi i tylko czekają by uchwycić je w kadrze.

Na przestrzeni lat wioska ta była w stanie zachować swój surowy, oryginalny charakter dzięki bardzo zaostrzonym przepisom regulującym zakup domu, gruntu i osiedlenie się. Dla osoby z zewnątrz jest to praktycznie niemożliwe, a wioskę zamieszkują rodziny, które mają tutaj swoje korzenie.

Jeśli nie podróżujecie samochodem, do Peggy’s Cove dotrzeć możecie autobusem wycieczkowym z Halifax. Koszt to 59CAD. Więcej informacji znajdziecie tutaj.


Saint John.

Po niezapomnianej wizycie w Nowej Szkocji przyszedł czas na krótką wizytę w Nowym Brunszwiku, a konkretniej w Saint John. Podróż autobusem z Halifaxu zajęła około 5 godzin i kosztowała mnie 80CAD (znowu Maritime Bus).

Zatrzymałam się w maluteńkim Newman House Hostel, który oferował najtańszy nocleg jaki udało mi się znaleźć w centrum miasta. Za dwie noce w pokoju dzielonym zapłaciłam 60CAD. Jednak miałam to szczęście , że oprócz mnie nikt inny w tym pokoju się nie zameldował, więc miałam go tylko dla siebie. Generalnie hostel ten nie był bardzo zły, ale też nie zaliczyłabym go do moich ulubionych. W skali 1 do 10, oceniłabym go na 5.

Już po kilku godzinach pobytu w Saint John wiedziałam, że popełniłam błąd zatrzymując się tam na trzy dni. To było zdecydowanie za dużo jeśli nie posiada się samochodu. Na miejsce dotarłam w niedzielę i większość sklepów oraz restauracji zastałam zamkniętych. Głodna i spragniona skierowałam swoje kroki do Tim Hortons i słowo daję, nigdy kawa, kanapka oraz zupa z tej sieciówki nie smakowały mi tak bardzo. Najedzona i optymistycznie nastawiona ruszyłam w miasto, by nie tracić cennego czasu. No cóż, mój zapał zgasł gdy zorientowałam się, że w ciągu godziny zobaczyłam w zasadzie wszystko co można było zobaczyć w tym mieście.

Rzeźby Johna Hooper.

Prace kanadyjskiego rzeźbiarza można znaleźć w wielu miejscach w Kanadzie oraz na świecie. Te w Saint John zostały wystawione w 1984 roku i po dziś dzień cieszą oczy mieszkańców oraz turystów.

Reversing Rapids, czyli miejsce gdzie prąd rzeki St. John zawraca i ponownie wpada do Zatoki Fundy to punkt, który warto zobaczyć będąc w Saint John. Żeby sprawdzić w jakich godzinach najlepiej zaobserwować to zjawisko zajrzyjcie tutaj. Za 15CAD możecie wejść na tzw. skywalk, czyli obserwatorium, z którego dzięki szklanej podłodze możecie oglądać zjawisko w pełnej okazałości.

Saint John City Market to jedyny market w mieście. Można zaopatrzyć się tam w żywność prosto od kanadyjskich farmerów i produkty ręcznej roboty od lokalnych artystów. Dzięki temu, że w mieście nie ma drugiego takiego miejsca, market ten jest unikalny nie tylko dla turystów, ale również i dla mieszkańców.

Jeśli szukacie ciszy, zieleni i wody to Rockwood Park jest miejscem wartym uwagi. Szczególnie polecam Lily Lake, które znajduje się tuż na krawędzi parku, od strony miasta.

Mimo, że Saint John mnie rozczarowało, nie wykluczam ponownej wizyty w tym mieście. Następnym razem jednak upewnię się, że wybiorę się tam samochodem, by w pełni odkryć uroki Nowego Brunszwiku. W końcu Zatoka Fundy to jedno z najpiękniejszych miejsc w całej Kanadzie i nie spocznę dopóki nie zobaczę Hopewell Rocks.

Moje niezadowolenie mogło również wynikać ze zmęczenia. Saint John było moim ostatnim przystankiem podróży po wschodnim wybrzeżu Kanady. Dwa tygodnie spania w hostelach, wielogodzinnych podróżach autobusami oraz bardzo intensywnym zwiedzaniu myślę, że dopadło mnie też zmęczenie materiału i ciężko było zadowolić moje oczekiwania.


Do Toronto wróciłam samolotem. Lot Air Canada kosztował mnie nieco ponad 200CAD.

Kolejny etap mojego poznawania Kanady to 3 dniowa podróż pociągiem z Toronto (Ontario) do Jasper (Alberta)!    

Wyspa Księcia Edwarda – śladami Ani z Zielonego Wzgórza.

Wyjeżdżając do Kanady towarzyszyło mi wiele strachu, wątpliwości i niewiadomych. Jednak jedna rzecz była pewna: nie zamierzałam wyjechać z Kanady bez odwiedzenia Wyspy Księcia Edwarda (Prince Edward Island). Wiedziałam, że nawet jeśli w Kanadzie mi nie wyjdzie i będzie mi dane wracać z przysłowiowym podkulonym ogonem za miesiąc, czy dwa to zanim wsiądę na pokład samolotu powrotnego do Polski, zobaczę Wyspę, z której pochodzi moja ulubiona postać książkowa z dzieciństwa – Ania „nie Andzia” Shirley.

Postać rudowłosej sieroty z Zielonego Wzgórza towarzyszy mi od moich ósmych urodzin. Dokładnie pamiętam jak moja mama wręczyła mi książkę z różową okładką, z której uśmiechała się do mnie dziewczynka z włosami koloru pomarańczowego. Do dziś regularnie wracam do książek i filmów, a podróż na Wyspę Księcia Edwarda to zawsze było wspólne marzenie mojej mamy i moje. Ja je spełniłam dokładnie dwa lata temu. Teraz tylko czekam, aż sytuacja pandemiczna na świecie się unormuje i razem spełnimy marzenie mojej mamy.


Podróż autobusem z Quebec City do Charlottetown to wyższa szkoła jazdy. Niestety, nie ma bezpośrednich autobusów i trzeba się kilkakrotnie przesiadać. Oczywiście, możecie wybrać opcję lotniczą, jednakże wtedy musicie się liczyć z wyższymi kosztami. Moim założeniem w trakcie podróży, było zobaczyć jak najwięcej za jak najmniejsze pieniądze. Dlatego też zdecydowałam się na podróż autobusem.

Tak dokładnie wyglądała moja trasa:

Quebec City -> Riviere Du Loup – 2.5 godziny jazdy.

Riviere Du Loup -> Moncton, Nowa Szkocja– 9 godzin.

Do Moncton dotarłam późnym wieczorem i tam też musiałam nocować, ponieważ kolejny autobus odjeżdżał rano następnego dnia. Zatrzymałam się w Université de Moncton i za jedną noc zapłaciłam 74CAD. Oprócz kilku przygód typu jak dostać się w nocy do hotelu bez korzystania z Ubera (w Moncton Uber nie działa, a przynajmniej tak było dwa lata temu) wszystko było w jak najlepszym porządku. Hostel znajdował się na kampusie uniwersyteckim, był bardzo przyzwoity, a śniadanie, które było wliczone w cenę było bardzo smaczne.

Moncton -> Amherst – 1 godzina jazdy.

Amherst -> Charlottetown, Wyspa Księcia Edwarda – 2 godziny.

Podsumowując, pierwszego dnia spędziłam prawie 12 godzin w podróży, a drugiego „zaledwie” 3.

W związku z tym, że przemieszczałam się głównie autobusami, zwiedzanie Wyspy Księcia Edwarda było dość ograniczone. Niestety, opcja wypożyczenia samochodu odpadała – moje polskie prawo jazdy nie było już ważne w Kanadzie. Przylatując z międzynarodowym prawem jazdy (które notabene wyrabiacie w Polsce, w Wydziale Komunikacji) musicie pamiętać, że jest ono ważne tylko przez krótki okres czasu. To jak długo, zależy od prowincji. W Ontario na takim dokumencie można jeździć przez dwa miesiące. Potem trzeba wyrabiać kanadyjskie prawo jazdy. 


Zatrzymałam się w stolicy prowincji, czyli Charlottetown. Już w drodze do hotelu przekonałam się jak bardzo wyjątkowe jest to miejsce. Maszerując żwawo do hostelu, ze sporych gabarytów plecakiem na plecach zwróciłam uwagę starszego Pana, który życzliwie zapytał mnie, czy potrzebuję pomocy z dotarciem do celu. Nie zgubiłam się i wiedziałam w którym kierunku mam iść, ale powiedziałam mu dokąd idę. Ten z uśmiechem na ustach odpowiedział, że idzie w tą samą stronę, może mi potowarzyszyć i opowiedzieć co nieco o Wyspie. Zgodziłam się, bo tak szczerego i przyjaznego uśmiechu u obcej osoby chyba nigdy jeszcze nie widziałam. W trakcie krótkiego spaceru dowiedziałam się kilku ciekawostek o lokalnej społeczności, Charlottetown oraz Lucy Maud Montgomery. Oh, jak bardzo ten mały ukłon życzliwości mnie uszczęśliwił. Wyspa, którą od dziecka idealizowałam jest w rzeczywistości naprawdę bardzo wyjątkowa.

Nocowałam w HI Charlottetown Backpackers Inn i byłam zachwycona! To był zdecydowanie jeden z moich ulubionych hosteli jak do tej pory. Koszt za 3 noce w środku sezonu wyniósł 120CAD. To naprawdę bardzo mało, a warunki były świetne!

Charlottetown to miasto liczące około 36 tysięcy mieszkańców. Jak możecie się zatem domyślić daleko mu do wielkomiejskości Toronto czy Vancouver. I dobrze!

Spacerując uliczkami miasta przez cztery dni miałam okazję przekonać się, że mieszkańcy Wyspy są niesamowicie życzliwi i rozmowni. Nie jestem w stanie zliczyć z iloma przypadkowymi „tubylcami” miałam okazję rozmawiać w sklepie, kawiarni, parku, czy nawet przystanku autobusowym.

Samo miasteczko jest bardzo urocze. Zresztą zobaczcie sami na zdjęciach poniżej.


Cavendish to był zdecydowanie mój ulubiony punkt wycieczki! To tam znajduje się wiernie odtworzone Zielone Wzgórze, Las Duchów oraz pozostałości po domu, w którym mieszkała autorka powieści.

Do Cavendish z Charlottetown dostałam się specjalnym busem. Rozkład oraz cennik możecie znaleźć tutaj. Jestem osobą, która w trakcie podróży wstaje bladym świtem, w przekonaniu, że jeśli pośpię ekstra godzinę, czy dwie stracę tak wiele z mojego cennego czasu w danym miejscu. Dlatego też oczywiście swój bilet zarezerwowałam na pierwszą możliwą godzinę poranną. Byłam pewna, że do Green Gables Heritage Place dostanę się jeszcze przed dzikimi tłumami. Na miejsce dotarłam przed 9 i już kilka osób stało w kolejce do kas (kasy otwierane są o 9). Pamiętam, że wstrzeliłam się czasowo idealnie! Tuż po mnie podjechało kilka dużych autobusów, z których wytoczyły się tłumy turystów. Na szczęście, ja już czekałam na przodzie kolejki.

Po zakupie biletu (cena za dorosłego to 8$, czyli nic wygórowanego) przeniosłam się w czasie. Naprawdę. Kto był ten wie o czym mówię.

Byłam zachwycona przede wszystkim dlatego, że Zielone Wzgórze zostało odzwierciedlone bardzo realistycznie i skromnie. Nie było przepychu, przesady, wszystko było wręcz minimalistycznie idealne. Tylko spójrzcie!

Przybycie na miejsce skoro świt się opłaciło. Mogłam nie tylko zrobić zdjęcia bez wielkich tłumów robiących za tło, ale również weszłam do środka domu Ani z marszu. Natomiast, gdy już z niego wychodziłam moje oczy ujrzały sporej długości kolejki.

W środku domu Cuthbertów również postawiono na  skromność i autentyczność.

Po zobaczeniu Zielonego Wzgórza od środka, skierowałam się w stronę Lasu Duchów. Wydeptaną ścieżką przeszłam około kilometra i dotarłam do The Site of Lucy Maud Montgomery’s Cavendish Home, czyli miejsca gdzie kiedyś stał dom dziadków pisarki. To tam spędziła ona 37 lat swojego życia i to tam właśnie powstała bestsellerowa powieść o Ani. Warto wiedzieć, że wstęp na ten teren jest płatny i nie jest on wliczony w cenę biletu na Zielone Wzgórze.

Po zwiedzeniu całej okolicy Zielonego Wzgórza wybrałam się spacerkiem do stworzonej nieopodal wioski na wzór Avonlea. To miejsce niestety nie wzbudziło mojego wielkiego zainteresowania, aczkolwiek będąc w okolicy, warto się zatrzymać.

Kolejne swoje kroki skierowałam na plażę. W końcu chciałam zobaczyć na własne oczy te słynne, piękne wydmy.

Wieczorem wracając do Charlottetown przeglądałam zdjęcia, które zrobiłam tego dnia i już wiedziałam, że ciężko będzie mi zasnąć tej nocy. Czułam się jak dziecko po całym dniu w parku rozrywki: zmęczona, ale bardzo szczęśliwa.


O przedstawieniu „Ania z Zielonego Wzgórza” dowiedziałam się właściwie po dotarciu do Charlottetown. Plakaty obwieszczające musical kusiły na każdym kroku i nie mogłam się powstrzymać.

Bilet kupiłam w przeddzień przedstawienia za 80CAD. Nie było zaskoczeniem, że większość sali wypełniona była dziewczynkami w wieku 8-12 lat wraz z mamami. Wszystkie one, ze mną na czele, siedziały wbite w fotele, z szeroko otwartymi oczami i dreszczami na ciele.

Sztuka sama w sobie była bardzo przyjemna, dobrze zagrana i wiernie odzwierciedlająca książkę. Zdecydowanie wydarzenie warte swojej ceny.


Ha! Założę się, że kiedy słyszycie Wyspa Księcia Edwarda to do głowy przychodzi Wam tylko rudowłosa Ania. A powinniście wiedzieć, że Wyspa słynie z ziemniaków! PEI rocznie produkuje średnio 2.5 biliona pounds (lb) tego warzywa i jest głównym importerem na terenie Kanady.

Wyspa ma świetne warunki do uprawy ziemniaków. Czerwona ziemia, bogata w żelazo oraz odpowiednia wilgotność tworzą idealne środowisko do upraw.

Dlatego, będąc na Wyspie koniecznie spróbujcie frytek oraz homara, z którego PEI również słynie i jest bardzo dumne.

Byłabym zapomniała! Do rzeczy, których koniecznie trzeba spróbować na Wyspie dodajcie lody Cow’s. Zostały one kilkakrotnie okrzyknięte najlepszymi lodami i słusznie!


A na zakończenie taka ciekawostka, którą usłyszałam od starszego Pana w moim pierwszym dniu na Wyspie. Mieszkańcy PEI, wcale nie są dumni z książki i pisarki, która przyniosła im sławę na cały świat. Podobno są zmęczeni turystami, którzy przyjeżdżają na Wyspę tylko i wyłącznie dla Zielonego Wzgórza. Dla nich Wyspa to przede wszystkim przepiękne widoki, natura oraz jej zasoby, a nie fikcja stworzona ponad 100 lat temu.

No cóż, osobiście uważam, że takie podejście jest trochę niesprawiedliwe. W końcu turystyka na Wyspie jest nadal w dużej mierze napędzana przez rzesze fanów Ani oraz L.M.Montgomery. Ale co ja tam wiem. Bez wstydu mogę się przyznać, że zaliczam się do tego grona turystów, których do wizyty na Wyspie Księcia Edwarda skłoniła właśnie miłość oraz sentyment do Ani z Zielonego Wzgórza.

Podróż przez Kanadę. Część pierwsza: Quebec.

Zaraz po przylocie do Kanady w lipcu 2017 roku postanowiłam, że na koniec swojego pobytu chcę zrobić objazdówkę po Kanadzie i zobaczyć najwięcej jak tylko się da. Przez 12 miesięcy trwania mojego IEC skupiłam się na pracy, zwiedzaniu Toronto i jego okolic oraz odkładaniu pieniędzy na „travel month”.

Na miesiąc przed końcem mojego work permit wysłałam aplikację do IRCC o przedłużenie mojego statusu w Kanadzie jako Visitor. Był to koszt rzędu 100CAD i dało mi to spokojne sumienie, że cały czas utrzymuję legalny status w trakcie moich podróży po wygaśnięciu work permit. Uważam, że ważne jest by pamiętać o takich formalnościach. Wiele osób myśli, że skoro nie potrzebujemy wiz do Kanady to możemy ot tak sobie zostać jako turyści. Niestety, tak to nie wygląda i warto poczytać sobie o tym więcej tutaj.

Przechodząc jednak do tematu. Pierwsza część moich podróży skupiła się na wschodnim wybrzeżu Kanady i obejmowała kolejno:

  • Montreal, Quebec
  • Quebec City, Quebec
  • Charlottetown, Wyspa Księcia Edwarda
  • Halifax, Nowa Szkocja
  • St. John, Nowy Brunszwik

Podróżowałam w pojedynkę, przemieszczałam się autobusami i spałam w hostelach.

Dzisiaj, na pierwszy ogień idzie Montreal oraz Quebec City, czyli dwa pierwsze miasta, które odwiedziłam.

Prowincja Quebec to najstarsza część dzisiejszej Kanady i jedyna prowincja, w której językiem urzędowym jest tylko język francuski. Nie wszyscy mieszkańcy posługują się płynnie językiem angielskim i to można zdecydowanie wyczuć przechadzając się ulicami, zwłaszcza tymi w Quebec City.

Prowincja ta jest bardzo charakterystyczna i mówiąc szczerze niezbyt lubiana przez resztę Kanady. Dlaczego? Otóż nie jest to tajemnicą, że mieszkańcy są bardzo mocno związani są ze swoimi francuskimi korzeniami i od lat w mniejszym lub większym stopniu walczą o autonomię. Krótko mówiąc chcą być odrębnym państwem w państwie.

Montreal

Podróż autobusem z Toronto do Montrealu trwała około 6 godzin. Przejazd Megabusem na tej trasie to koszt około 50CAD w jedną stronę.

Zatrzymałam się w Hotel Star Montreal, który znajduje się tuż przy Gay Village, mniej niż 3 kilometry od Starego Miasta oraz całkiem blisko Rzeki Świętego Wawrzyńca. Niestety, hotel ten jest jednym z tych nielicznych, których nie poleciłabym nikomu. Już Wam mówię dlaczego. Otóż pomimo zapewniania na booking.com, że w hotelu panuje zakaz palenia, miałam wrażenie, że zatrzymałam się w palarni. Zamki w drzwiach były bardzo wątłej jakości, a nocne odgłosy na korytarzach sprawiały, że nie czułam się zbyt bezpiecznie. Nie jestem osobą wymagającą i nie oczekuję luksusów tam gdzie się zatrzymuje. W USA w trakcie moich podróży zatrzymywałam się często w bardzo podejrzanych i wątłej jakości motelach/hostelach. Jednak bazując na moich doświadczeniach Hotel Star Montreal zaliczam do najgorszej dziesiątki.

Swoje pierwsze kroki po przyjeździe skierowałam na Stare Miasto. Bazylika Notre-Dame to coś co chciałam koniecznie zobaczyć. Jest to najstarszy neogotycki kościół w Kanadzie. Niestety, nie udało mi się zobaczyć Bazyliki od środka, ponieważ gdy dotarłam na miejsce była ona już zamknięta dla zwiedzających. Warto wiedzieć, że wstęp jest płatny (10CAD) i dochód przeznaczony jest na konserwację budynku.

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

Tuż obok Bazyliki znajduje się Place d’Armes, czyli plac na środku, którego znajduje się pomnik na cześć Paula de Chomedeya, założyciela Montrealu. Z placu rozpościera się widok na Bazylikę Notre-Dame w całej okazałości.

Niedaleko Bazyliki oraz placu d’Armes znajduje się Ratusz. Budynek zrobił na mnie spore wrażenie. Wybudowany w latach 1872-1878 był pierwszym ratuszem w Kanadzie wzniesionym na potrzeby administracyjne. Po pożarze w 1922 roku został przebudowany. Budynek został również wpisany na listę National Historic Sites of Canada!

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

Bonsecours Market to miejsce gdzie wypiłam przepyszną kawę!

Uważany za jeden z najpiękniejszych budynków w Kanadzie (osobiście nie wybiegałabym aż tak daleko z takim określeniem) znajduje się nieopodal Starego Portu. Wzniesiony w 1847 roku budynek pełnił formę targu, hali koncertowej, a także był siedzibą Parlamentu Kanadyjskiego. Obecnie znajdują się w nim małe sklepiki z pamiątkami, sklepy z pracami lokalnych artystów oraz restauracje. No i ta klimatyczna kawiarnia z pyszną kawą – Le Cafe des Arts!

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

Podróżując bardzo lubię odwiedzać parki, zwłaszcza te w dużych miastach. Park Jean-Drapeau, który położony jest na wyspach: Świętej Heleny oraz Notre Dame skusił mnie swoją rozpiętością na mapie oraz faktem, że znajduje się na wyspie. Ja jako fanka Toronto Island musiałam to sprawdzić. Nie zawiodłam się! W parku znajduje się wiele atrakcji między innymi: Biosphere, fort Św. Heleny, plaża oraz świetny widok na panoramę Montrealu.

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

La Ronde to obsługiwany przez Six Flags największy park rozrywki w prowinicji Quebec. Znajduje się on tuż obok parku Jean-Drapeau na Wyspie Świętej Heleny, a jednodniowy bilet wstępu to koszt 70CAD. Niestety, ja osobiście się nie wybrałam, ale słyszałam same dobre opinie na temat tego miejsca.

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

Nie możecie być w Quebecu i nie spróbować słynnego kanadyjskiego poutine, które wywodzi się właśnie z tej części Kanady. Czym jest poutine? Klasyczna wersja to frytki posypane kawałkami sera oraz polane sosem tzw. gravy. Poutine możecie jeść w wielu wersjach. Ja miałam szczęście i akurat trafiłam na Poutine Festiwal w Montrealu! Jak to na festiwal przystało było bardzo wiele różnych wersji do spróbowania. Ja skusiłam się na Nachos Poutine.

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

Oczywiście festiwal nie trwa cały rok, dlatego jeśli będziecie w Montrealu koniecznie udajcie się do zdecydowanie najlepszego miejsca serwującego poutine w mieście – La Banquise. Otwarte całą dobę serwuje wyśmienite poutine! Zresztą sami zobaczcie poniżej!

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

Więcej Montrealu w zdjęciach:

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

Quebec City, czyli najstarsze miasto w Kanadzie!

Z Montrealu do Quebec City dostałam się stosunkowo szybko, bo w zaledwie 3 godziny. Gdy tylko wysiadłam z autobusu, zakochałam się w tym miejscu od razu. Miasto wyglądało tak bardzo europejsko, a ja po całym roku na obczyźnie tęskniłam za europejskim klimatem.

Zatrzymałam się w hostelu Auberge Internationale de Quebec. Znajduje się on w samym środku Starego Miasta, spacerkiem od większości zabytków i atrakcji. Hostel był bardzo czysty i schludny. Cena zdecydowanie odpowiadała standardowi. Dla osób podróżujących w pojedynkę polecam w 100%.

Miasto położone jest na nieco górzystym terenie i pomiędzy dolną, a górną częścią miasta kursuje kolejka, która kosztuje 3.50CAD w jedną stronę.

Atrakcją numer jeden w Quebec City zdecydowanie jest zamek Chateau Frontenac wybudowany w 1893 roku. Obecnie mieści się w nim jeden z najbardziej luksusowych hoteli w Kanadzie. Podobno jest to również najczęściej fotografowany obiekt w Kanadzie! Wcale się nie dziwie, spójrzcie sami:

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

Kolejny przystanek to Budynek Parlamentu, który został wzniesiony w latach 1877 – 1886. Budynek Parlamentu jest dostępny dla zwiedzających za darmo i bez konieczności wcześniejszej rezerwacji.

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

Okazuje się, że Quebec City również ma swoją Bazylikę Notre-Dame. Znajduje się ona na Starym Mieście, niedaleko Chateau Frontenac.

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

Rue du Petit – Champlain to chyba moje ulubione miejsce w Quebec City. Urocza, bardzo europejska uliczka jest pełna uroczych kawiarenek, restauracji i sklepików. Warto się nią przejść w ciągu dnia, ale również nocą gdy miliony światełek dodają tej uliczce jeszcze więcej uroku.

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

Tresor Street to kolejna uliczka, która zasługuje na uwagę. Pełna sklepików oraz straganów, przy których lokalni artyści sprzedają swoje dzieła.

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

Więcej Montrealu w zdjęciach:

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

Krótko podsumowując, Montreal nie wywarł na mnie ogromnego wrażenia. Natomiast, w Quebec City mogłabym nawet zamieszkać, gdybym tylko znała język francuski. Jeśli macie okazję gorąco polecam zaplanować wizytę w tym „europejskim” mieście. Na mojej liście podróżniczej znajduje się Quebec City po raz drugi, ale tym razem chciałabym się udać tam zimą. Tak, jestem przygotowana na niesamowite mrozy i śnieg po kolana. Don’t you worry!

Nowy Jork. Miasto, które nigdy nie śpi.

In New York,

Concrete jungle where dreams are made of
There’s nothin’ you can’t do
Now you’re in New York
These streets will make you feel brand new
Big lights will inspire you
Let’s hear it for New York, New York, New York

~Alicia Keys & Jay -Z

Nowy Jork to miasto, które albo się kocha albo nienawidzi.

Kiedy w końcu po długich tygodniach rozmyślań zapadła decyzja o powstaniu bloga wiedziałam, że tematem przewodnim jednego z pierwszych postów będzie Nowy Jork. To miasto, które słusznie określane jest mianem miejsca, które nigdy nie śpi prawdopodobnie już na zawsze będzie moim numerem jeden.

Szukając rodziny goszczącej w Stanach marzyłam, że trafię do Nowego Jorku albo chociaż na jego przedmieścia. Niestety, nie udało się. Dlatego kolejnym założonym celem było zaplanowanie wycieczki do NY. W ciągu roku udało mi się to trzy razy. Ponadto, po przyjeździe do Kanady w lipcu 2017 roku od razu zaczęłam planować kolejną wycieczkę do mojego ulubionego miejsca. I tak cztery miesiące po powrocie do Ameryki Północnej w ręce trzymałam wizę turystyczną oraz bilet autobusowy do Nowego Jorku.

Miałam to szczęście zobaczyć Big Apple zimą, wiosną oraz jesienią. To tłumaczy dlaczego, zdjęcia, zamieszczone w tym poście są na przemian słoneczne, deszczowe oraz śnieżne. Długo zastanawiałam się jak w jednym wpisie zawrzeć wszystkie interesujące informacje na temat miasta, o którym mogłabym mówić godzinami, dniami, tygodniami. Założyłam, że najlepiej będzie ograniczyć się do miejsc, które najbardziej zapadły w mojej pamięci i które z czystym sumieniem poleciłabym zobaczyć każdemu.

1. Przystanek numer jeden: Brooklyn Bridge.

Dla mnie most łączący dzielnice Manhattan i Brooklyn to większa wizytówka Nowego Jorku niż Statua Wolności czy Empire State Building. Ten liczący 135 lat obiekt jest jednym z najstarszych podwieszanych mostów na świecie. Długi na prawie dwa kilometry most jest oblegany przez turystów o każdej porze roku. Jeśli marzą Wam się pamiątkowe zdjęcia bez tłumów turystów robiących za tło, warto jest wstać wcześnie rano. Z doświadczenia wiem , że jest to jedyna pora dnia, kiedy spotkacie tam głównie biegaczy oraz mniej lub bardziej profesjonalnych fotografów. Przejście (bądź też przejazd – na moście została specjalnie wyznaczona ścieżka rowerowa) oczywiście jest bezpłatne.

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

2. Następny przystanek: DUMBO.

Skoro już jesteście po drugiej stronie mostu Brooklyńskiego koniecznie musicie zobaczyć DUMBO (skrót od Down Under the Manhattan Bridge Overpass). Kilkanaście minut spacerkiem od mostu znajduje się dzielnica pełna brukowanych uliczek oraz starych fabryk, w których powstały lofty, galerie i butiki. I tak jak niegdyś nikt nie chciał mieszkać na Brooklynie, tak dzisiaj jest to marzenie nie jednego nowojorczyka.

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

3. Battery Park – Statue of Liberty & Ellis Island.

Będąc nadal w okolicach Dolnego Manhattanu możecie udać się na rejs by z bliska zobaczyć Statuę Wolności. Macie dwie możliwości: możecie zapłacić za rejs i zobaczyć zarówno Statuę, jak i Ellis Island z bliska lub skorzystać z darmowego Staten Island ferry.

Ceny za płatny rejs wahają się od 18.50$ do 21.50$. W cenę wliczone jest również zwiedzanie muzeum na Ellis Island.

Jeśli jednak zdecydujecie się skorzystać z darmowego promu na Staten Island możecie mi wierzyć – widoki również są imponujące. Prom odpływa z terminalu położonego tuż obok Battery Park. Podróż na Staten Island w jedną stronę zajmuje około 25 minut i jest całkowicie darmowa!

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

4. Punkt obowiązkowy: WTC Memorial oraz Muzeum 9/11.

Niedaleko Battery Park znajduje się Memorial WTC oraz Muzeum 9/11. Miejsce, które upamiętnia ofiary ataków terrorystycznych z 11 września 2001 roku. Zarówno Memorial jak i muzeum robią ogromne wrażenie i szczerze polecam poświęcić troszkę czasu na to miejsce.

Cena wejścia do muzeum to koszt 24$. Ciekawostka: we wtorki po godzinie 17 wstęp do muzeum jest darmowy. Warto jednak pamiętać, że trzeba stawić się pod muzeum odpowiednio wcześnie, by dostać darmowy bilet bowiem ilość wejść jest ograniczona. Bilety rozdawane są od godziny 16.

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

5. Flatiron Building.

Ten 22-piętrowy budynek, którego kształt przypomina żelazko jest jednym z wielu charakterystycznych budynków w Nowym Jorku. Budowla ta znajduje się na zbiegu ulic Broadway, Dwudziestej Trzeciej oraz Piątej Alei i popularność jej nadaje nie tylko oryginalny kształt, ale również jej niesamowita fotogeniczność!

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

6. High Line Park.

A teraz kolej na jeden z moich ulubionych punktów – park, który utworzony został na miejscu starych torów kolejowych. Ciasno pomiędzy budynkami ciągnie się ponad dwukilometrowy pas zieleni gdzie nowojorczycy oraz turyści mogą podziwiać nie tylko architekturę i sztukę, ale także zrelaksować się na specjalnie dla nich przygotowanych ławkach i leżakach. Wydaje mi się, że tego rodzaju park nie sprawdziłby się we wszystkich miastach, ale doskonale wpisuje się w oryginalność Nowego Jorku.

Warto dodać, że z High Line Park można obserwować przepiękny zachód słońca.

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

7. Greenwich Village – kamienica z serialu „Przyjaciele”.

Spora część turystów odwiedzających Nowy Jork tworzy swoje listy „must to see” bazując na miejscach znanych z filmów czy seriali. Dlatego cóż byłby z Ciebie za fan „Przyjaciół” jeśli będąc w Nowym Jorku nie odwiedziłbyś budynku, w którym „mieszkali” serialowi Rachel, Monica, Chandler i Joey.

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

8. Empire State Building.

Chcecie zobaczyć coś co przypomina miasteczko zbudowane z klocków lego, a tak naprawdę jest jedną z największych metropolii na świecie? Wybierzcie się na Empire State Buliding (lub Rockefeller Centre, o którym co nie co w dalszej części postu) i spójrzcie na Nowy Jork z góry. Ja zdecydowałam się wybrać na Empire State Building nocą. Coś niesamowitego. Tylko pamiętajcie ubrać się odpowiednio, bo temperatura i wiatr na wysokości 102 piętra potrafią dać w kość.

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

9. Zrelaksuj się w Bryant Park.

Gdy podróżuję i tworzę plan zwiedzania zawsze uwzględniam parki zieleni. Bryant Park jest zdecydowanie moim ulubionym parkiem w Nowym Jorku. Nie High Line, nie Central Park tylko właśnie Bryant Park. Dlaczego? Jest to niewielki skwer zieleni ciasno wciśnięty pomiędzy drapacze chmur, który tworzy niesamowity kontrast z tętniącymi życiem ulicami wokół. Wiosną, latem i jesienią można zjeść lunch, czy poczytać książkę na trawie lub przy rozłożonych wokół trawnika stolikach. W zimie z kolei można pojeździć na łyżwach i przejść się wśród straganów na Jarmarku Bożonarodzeniowym.

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

10. Coś co mole książkowe lubią najbardziej: NY Public Library.

Tuż obok Bryant Parku znajduje się budynek Biblioteki. Must to see każdego książkoholika. Niesamowite komnaty wypełnione po sufit książkami, niepowtarzalna atmosfera i cisza. Koniecznie zajrzyjcie do Rose Main Reading Room. Wejście do Biblioteki jest darmowe, ale miejcie na uwadze, że możecie zostać poddani kontroli osobistej przy opuszczaniu Biblioteki. Ma to na celu zapobieganie kradzieży zasobów bibliotecznych.

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

11. Sztuka przez duże S, czyli Broadway.

Lion King. Idźcie. Nie żałujcie dolarów. Delektujcie się. Płaczcie ze wzruszenia i cieszcie na przemian. Obserwujcie gęsią skórkę pojawiającą się na waszym ciele. Gwarantuje Wam, że nigdy w życiu nie zapomnicie tych dwóch niesamowitych godzin.

Jeśli z jakiegoś powodu Król Lew Was nie przekonuje, to polecam The Wicked.

Uwaga! Nie zawsze musicie liczyć się z wysokimi kosztami jeśli chodzi o Broadway. Bilety możecie kupić w niższych cenach w kasach TKTS oraz korzystając z aplikacji TodayTix. Pamiętajcie jednak, że zawsze najtańsze bilety dostaniecie kupując je w dzień przedstawienia.

Jeśli zdecydujecie się kupić wejściówki w kasach TKTS upewnijcie się, że macie budzik nastawiony na bardzo wczesną godzinę i bądźcie przygotowani na czekanie w długich kolejkach. Ale hej! Wierzcie mi, że warto!

Inną opcją, by kupić tańsze bilety są Rush Tickets – na koło godzinę przed otwarciem danego teatru możecie kupić w jego kasie bilety 50%-60% taniej. Możecie również spróbować swojego szczęścia w loterii. W ten właśnie sposób obejrzałam The Wicked za jedyne $30! Jak to działa? Niektóre z teatrów zamiast Rush Tickets organizują loterie. Na kilka godzin przed przedstawieniem ludzie zbierają się by spróbować swojego szczęścia i zgłaszają się do loterii (uczestnictwo jest oczywiście darmowe!). Następnie, około godziny później odbywa się losowanie i szczęśliwcy mogą kupić tańsze bilety ( jedna wylosowana osoba ma prawo do kupna tylko dwóch biletów ze zniżką!).

Po informacje czy dany teatr oferuje Rush Tickets czy Loterię najlepiej udać się wcześniej do kasy teatru.

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

12. Rockefeller Centre.

Jeśli jesteście w Nowym Jorku w okresie świątecznym, gwarantuje Wam, że skierujecie swoje kroki pod Rockefeller Center. Dlaczego? Bo to tam znajduje się słynna choinka z „Kevin sam w domu”!

Polecam również wyjechać na 70 piętro Rockefeller, z którego rozciąga się niesamowity widok na Central Park oraz Empire State Building!

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

13. Wycieczka kolejką linową: Roosevelt Island Ferry.

Upewnijcie się, że wasze telefony bądź aparaty są w pełni naładowane i mają bezpieczną ilość pamięci zanim zdecydujecie się na ten punkt zwiedzania. Roosevelt Island Tram to atrakcja kosztująca zaledwie 4 dolary (w dwie strony) a daje gwarancję niesamowitych widoków.

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

14. Poznawanie najciekawszych zakątków Central Parku.

Ten park zajmuje powierzchnię 3.41 km2. Jako sposób zwiedzania Central Parku zdecydowanie polecam wynajęcie rowerów. W Central Parku znajduje się kilka punktów, na które chciałabym abyście zwrócili szczególną uwagę.

Pierwszy, to świetny punkt widokowy na pamiątkowe zdjęcie. Znajduje się niedaleko południowego wejścia do parku.

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

Drugi punkt jest dla fanów „Kevin sam w Nowym Jorku” oraz „Plotkary” ! Bethesda Terrace to miejsce znane z wielu produkcji filmowych. Jeśli macie bzika na punkcie fotografii możecie śmiało liczyć na świetne ujęcia w tej lokalizacji.

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

Trzeci punkt, tym razem bardzo sentymentalny to Strawberry Fields. Słynna biało czarna mozaika tworząca napis Imagine przyciąga fanów zmarłego Johna Lennona orzez 365 dni w roku. Bardzo często można spotkać tam nowojorskich artystów wykonujących utwory Beatelsów.

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

A na koniec, jeśli będziecie tam zimą to koniecznie udajcie się na lodowisko!

15. Dakota Building.

Dakota Building był na mojej liście od zawsze. Dlaczego? Tutaj Was pewnie zaskoczę. Nie, nie tylko dlatego, że mieszkał w nim legendarny John Lenon i to przy wejściu do tego budynku został on zamordowany.

Czy są tutaj fani kryminałów Harlana Cobena? Jeśli tak to oni już pewnie wiedzą o czym piszę. Dla nie wtajemniczonych należy się objaśnienie – w tym budynku również mieszkał fikcyjny bohater serii książek Harlana Cobena – Windsor ‘Win’ Horne Lockwood III.

16. Ostatni, ale nie najmniej interesujący punkt: American Museum of Natural History

W Nowym Jorku możecie znaleźć sporą ilość różnego typu muzeów. W trakcie moich wizyt w tym mieście odwiedziłam kilka z nich, ale najbardziej spodobało mi się American Museum of Natural History. Polecam całym serduszkiem.

Jeśli dotrwaliście do końca to jest mi niezmiernie miło. Na koniec chciałam dodać kilka ekstra słów, bo w końcu nie było mnie tutaj rok! Dużo się wydarzyło, wróciłam do Kanady i staram się w końcu zapuścić przysłowiowe korzenie. Niestety, Kanada jest dość droga i ograniczona jeśli chodzi o podróżowanie, dlatego postanowiłam troszeczkę zmienić kierunek bloga. Oczywiście temat podróżowania, rekomendacje czy porady na temat taniego podróżowania nadal będą tutaj tematem przewodnim, ale pojawi się również trochę postów na temat samego życia za granicą. Postaram się pokazać jak wygląda codzienność w Kanadzie, a konkretnie w Toronto. A przede wszystkim postaram się pisać systematycznie!

PS. Sprawdźcie @florentynavsworld na Instagramie!

Słów kilka o tym jak to wszystko się zaczęło.

Pamiętam dokładnie moją pierwszą zagraniczną podróż. Było to w szkole średniej. Wtedy po raz pierwszy odwiedziłam moją mamę, która mieszka i pracuje w Holandii. Pamiętam też, że cały pobyt spędziliśmy z bratem poznając okolicę, jeżdząc na rowerach (a jakżeby inaczej w Holandii), zachwycając się jedzeniem oraz ludźmi. Myślę, że wtedy właśnie zaczęła się moja miłość do podróżowania. Do dziś Holandia zajmuje szczególne miejsce w moim sercu.

Kolejną podróżą była Irlandia -kraj zieleni i piwa. Nieco później, już w trakcie studiów były kolejno Czechy, Korfu i Włochy. Jednak to dopiero po zdobyciu trzech literek przed nazwiskiem – mgr, wywróciłam swoje życie do góry nogami. Otóż zachciało mi się słynnego American Dream, dlatego spakowałam walizkę i postanowiłam spełnić swoje marzenie.

Roczny pobyt w Stanach będzie tematem kilku kolejnych wpisów. Między innymi postaram się Wam opisać program Au Pair, z którego skorzystałam i który dał mi solidną szkołę życia, jak również sprawił, że stałam się bardziej odważna i zdeterminowana w dążeniu do założonych celów. Planuję również posty dotyczące moich podróży po USA. Było ich sporo, ale spróbuję wam to przedstawić w pigułce.

Po roku w Stanach wróciłam do Polski, a raczej do Europy, bo po drodze była Holandia, Hiszpania, Belgia, Austria, Węgry oraz Wielka Brytania. Mimo, że kocham Europę i uwielbiam europejską architekturę oraz jedzenie to moje serce nadal ciągnęło za ocean. Tak oto po miesiącach rozmyślań, a następnie przygotowań w lipcu 2017 roku wylądowałam w Toronto. Na tematy związane z Kanadą również planuję przygotować kilka odrębnych postów między innymi na temat programu IEC (International Experience Canada) oraz moim podróżom po przepięknej Kanadzie.

Myślę, że to by było na tyle, jeśli chodzi o wstęp. Nie chcę żeby było nudno, bo przecież chcę żebyście tutaj wrócili i śledzili to co mam Wam do powiedzenia. Jeśli lubisz podróżowanie mam nadzieję, że blog będzie dla Ciebie interesujący, a jeśli dopiero masz zamiar odkrywać piękno tego świata chciałabym by blog był dla Ciebie inspiracją do podróży oraz poznawania ludzi i innych kultur. Jeśli nie masz wielkiego budżetu, który mógłbyś wykorzystać, również znajdziesz tutaj użyteczne wskazówki – myślę, że wiem dobrze o czym mówię, ponieważ do tej pory zawsze podróżowałam z niskim budżetem sypiając w hostelach i jedząc zupki z torebki.