Gdybym nie mieszkała w Kanadzie, zamieszkałabym… w Holandii!

Czasami nachodzą mnie myśli i zastanawiam się gdzie bym teraz była, gdybym nie wylądowała w Kanadzie. I zawsze odpowiedź nasuwa mi się tylko jedna: Holandia. Nie, nie Polska, bo niestety tam już dawno nie mogłam się odnaleźć.


Holandia od dawna zajmuje specjalne miejsce w moim serduchu. Odkąd skończyłam 15/16 lat to właśnie tam spędzałam każde wakacje. Najpierw odwiedzałam tam moją mamę, która mieszka i pracuje w Holandii od 16 lat, a później traktowałam te wakacje jako wyjazd zarobkowy. W moim życiorysie znajdziecie m.in. zbiory truskawek oraz pracę w szkółce drzewek i krzewów. Pracowałam też kilka tygodni przy pakowaniu owoców w fabryce. Jednak najwięcej czasu spędziłam na zbiorach papryki. W sumie to aż 6 sezonów. Temat prac sezonowych to zdecydowanie temat na całkiem dłuższe wywody, ale jedno jest pewne: wszystkie te zajęcia bardzo mnie zahartowały, poniekąd ukształtowały mnie jako osobę, a przede wszystkim nauczyły ciężkiej pracy.


Za co więc tak bardzo lubię Holandię, że widziałabym ją jako swój dom?

Po pierwsze za ludzi! Uwielbiam ich za dystans do siebie i ich (czasami aż do bólu) bezpośredniość. Uwielbiam ich za podejście do życia – raz się żyje! I uwielbiam w nich też tą żywotność – wiek się nie liczy, wszystko wszystkim wypada, nie ma co się zamartwiać pierdołami.

Wszyscy mówią, że Amerykanie i Kanadyjczycy są tacy uśmiechnięci i życzliwi. Ale jest to mniej lub bardziej fałszywa życzliwość. Natomiast Holendrzy są naprawdę bardzo życzliwi i pomocni. I to tak szczerze, od serca, a nie tylko na pokaz.

Po drugie, uwielbiam holenderską architekturę! Mogę spacerować uliczkami tak samo małego miasteczka jak i dużego miasta i zachwycać się budynkami godzinami. Zwłaszcza Amsterdam to jest takie moje miejsce, do którego zawsze lubię wracać.

Po trzecie, krajobrazy. Pola tulipanów, wiatraki i kanały zdecydowanie mają urok, który wyróżnia Holandię na tle innych krajów, które udało mi się zobaczyć.

Po czwarte, życie płynie z wolna. Nie ma wyścigu szczurów, Holendrzy zawsze na wszystko znajdą czas, a weekendy spędzają w gronie najbliższych.

Po piąte, ścieżki rowerowe! A nawet jeśli nie ma ścieżki rowerowej to rowerzysta i tak ma wszędzie pierwszeństwo i jest traktowany z wysoką kulturą. Nie ma trąbienia i  szalonego wyprzedzania.

Po szóste, ekologia. Holandia jest jednym z krajów z największą ekologiczną świadomością wśród jego mieszkańców. Już kilkanaście lat temu, w trakcie moich pierwszych wizyt w tym kraju moją uwagę zwróciło to jak bardzo przykładają oni wagę do ekologicznych rozwiązań. Myślę, że samo poruszanie się rowerami gdziekolwiek się da jest wielkim ukłonem w stronę ekologii. Bardzo dużą uwagę przykłada się do recyklingu. A ostatnim holenderskim hitem ekologicznym, o którym słyszałam są biodegradowalne trumny!

A gdyby powyższe powody zbytnio do kogoś nie przemawiały to zostawiam Was ze zdjęciami pięknej Holandii.


Jedna z platform kwiatowych w trakcie festiwalu Bloemencorso w Zundert.

I troszkę mojego ukochanego Amsterdamu:

A Wy, gdybyście się tak zastanowili to w jakim kraju byście się najbardziej widzieli?

Nowy Jork. Miasto, które nigdy nie śpi.

In New York,

Concrete jungle where dreams are made of
There’s nothin’ you can’t do
Now you’re in New York
These streets will make you feel brand new
Big lights will inspire you
Let’s hear it for New York, New York, New York

~Alicia Keys & Jay -Z

Nowy Jork to miasto, które albo się kocha albo nienawidzi.

Kiedy w końcu po długich tygodniach rozmyślań zapadła decyzja o powstaniu bloga wiedziałam, że tematem przewodnim jednego z pierwszych postów będzie Nowy Jork. To miasto, które słusznie określane jest mianem miejsca, które nigdy nie śpi prawdopodobnie już na zawsze będzie moim numerem jeden.

Szukając rodziny goszczącej w Stanach marzyłam, że trafię do Nowego Jorku albo chociaż na jego przedmieścia. Niestety, nie udało się. Dlatego kolejnym założonym celem było zaplanowanie wycieczki do NY. W ciągu roku udało mi się to trzy razy. Ponadto, po przyjeździe do Kanady w lipcu 2017 roku od razu zaczęłam planować kolejną wycieczkę do mojego ulubionego miejsca. I tak cztery miesiące po powrocie do Ameryki Północnej w ręce trzymałam wizę turystyczną oraz bilet autobusowy do Nowego Jorku.

Miałam to szczęście zobaczyć Big Apple zimą, wiosną oraz jesienią. To tłumaczy dlaczego, zdjęcia, zamieszczone w tym poście są na przemian słoneczne, deszczowe oraz śnieżne. Długo zastanawiałam się jak w jednym wpisie zawrzeć wszystkie interesujące informacje na temat miasta, o którym mogłabym mówić godzinami, dniami, tygodniami. Założyłam, że najlepiej będzie ograniczyć się do miejsc, które najbardziej zapadły w mojej pamięci i które z czystym sumieniem poleciłabym zobaczyć każdemu.

1. Przystanek numer jeden: Brooklyn Bridge.

Dla mnie most łączący dzielnice Manhattan i Brooklyn to większa wizytówka Nowego Jorku niż Statua Wolności czy Empire State Building. Ten liczący 135 lat obiekt jest jednym z najstarszych podwieszanych mostów na świecie. Długi na prawie dwa kilometry most jest oblegany przez turystów o każdej porze roku. Jeśli marzą Wam się pamiątkowe zdjęcia bez tłumów turystów robiących za tło, warto jest wstać wcześnie rano. Z doświadczenia wiem , że jest to jedyna pora dnia, kiedy spotkacie tam głównie biegaczy oraz mniej lub bardziej profesjonalnych fotografów. Przejście (bądź też przejazd – na moście została specjalnie wyznaczona ścieżka rowerowa) oczywiście jest bezpłatne.

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

2. Następny przystanek: DUMBO.

Skoro już jesteście po drugiej stronie mostu Brooklyńskiego koniecznie musicie zobaczyć DUMBO (skrót od Down Under the Manhattan Bridge Overpass). Kilkanaście minut spacerkiem od mostu znajduje się dzielnica pełna brukowanych uliczek oraz starych fabryk, w których powstały lofty, galerie i butiki. I tak jak niegdyś nikt nie chciał mieszkać na Brooklynie, tak dzisiaj jest to marzenie nie jednego nowojorczyka.

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

3. Battery Park – Statue of Liberty & Ellis Island.

Będąc nadal w okolicach Dolnego Manhattanu możecie udać się na rejs by z bliska zobaczyć Statuę Wolności. Macie dwie możliwości: możecie zapłacić za rejs i zobaczyć zarówno Statuę, jak i Ellis Island z bliska lub skorzystać z darmowego Staten Island ferry.

Ceny za płatny rejs wahają się od 18.50$ do 21.50$. W cenę wliczone jest również zwiedzanie muzeum na Ellis Island.

Jeśli jednak zdecydujecie się skorzystać z darmowego promu na Staten Island możecie mi wierzyć – widoki również są imponujące. Prom odpływa z terminalu położonego tuż obok Battery Park. Podróż na Staten Island w jedną stronę zajmuje około 25 minut i jest całkowicie darmowa!

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

4. Punkt obowiązkowy: WTC Memorial oraz Muzeum 9/11.

Niedaleko Battery Park znajduje się Memorial WTC oraz Muzeum 9/11. Miejsce, które upamiętnia ofiary ataków terrorystycznych z 11 września 2001 roku. Zarówno Memorial jak i muzeum robią ogromne wrażenie i szczerze polecam poświęcić troszkę czasu na to miejsce.

Cena wejścia do muzeum to koszt 24$. Ciekawostka: we wtorki po godzinie 17 wstęp do muzeum jest darmowy. Warto jednak pamiętać, że trzeba stawić się pod muzeum odpowiednio wcześnie, by dostać darmowy bilet bowiem ilość wejść jest ograniczona. Bilety rozdawane są od godziny 16.

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

5. Flatiron Building.

Ten 22-piętrowy budynek, którego kształt przypomina żelazko jest jednym z wielu charakterystycznych budynków w Nowym Jorku. Budowla ta znajduje się na zbiegu ulic Broadway, Dwudziestej Trzeciej oraz Piątej Alei i popularność jej nadaje nie tylko oryginalny kształt, ale również jej niesamowita fotogeniczność!

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

6. High Line Park.

A teraz kolej na jeden z moich ulubionych punktów – park, który utworzony został na miejscu starych torów kolejowych. Ciasno pomiędzy budynkami ciągnie się ponad dwukilometrowy pas zieleni gdzie nowojorczycy oraz turyści mogą podziwiać nie tylko architekturę i sztukę, ale także zrelaksować się na specjalnie dla nich przygotowanych ławkach i leżakach. Wydaje mi się, że tego rodzaju park nie sprawdziłby się we wszystkich miastach, ale doskonale wpisuje się w oryginalność Nowego Jorku.

Warto dodać, że z High Line Park można obserwować przepiękny zachód słońca.

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

7. Greenwich Village – kamienica z serialu „Przyjaciele”.

Spora część turystów odwiedzających Nowy Jork tworzy swoje listy „must to see” bazując na miejscach znanych z filmów czy seriali. Dlatego cóż byłby z Ciebie za fan „Przyjaciół” jeśli będąc w Nowym Jorku nie odwiedziłbyś budynku, w którym „mieszkali” serialowi Rachel, Monica, Chandler i Joey.

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

8. Empire State Building.

Chcecie zobaczyć coś co przypomina miasteczko zbudowane z klocków lego, a tak naprawdę jest jedną z największych metropolii na świecie? Wybierzcie się na Empire State Buliding (lub Rockefeller Centre, o którym co nie co w dalszej części postu) i spójrzcie na Nowy Jork z góry. Ja zdecydowałam się wybrać na Empire State Building nocą. Coś niesamowitego. Tylko pamiętajcie ubrać się odpowiednio, bo temperatura i wiatr na wysokości 102 piętra potrafią dać w kość.

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

9. Zrelaksuj się w Bryant Park.

Gdy podróżuję i tworzę plan zwiedzania zawsze uwzględniam parki zieleni. Bryant Park jest zdecydowanie moim ulubionym parkiem w Nowym Jorku. Nie High Line, nie Central Park tylko właśnie Bryant Park. Dlaczego? Jest to niewielki skwer zieleni ciasno wciśnięty pomiędzy drapacze chmur, który tworzy niesamowity kontrast z tętniącymi życiem ulicami wokół. Wiosną, latem i jesienią można zjeść lunch, czy poczytać książkę na trawie lub przy rozłożonych wokół trawnika stolikach. W zimie z kolei można pojeździć na łyżwach i przejść się wśród straganów na Jarmarku Bożonarodzeniowym.

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

10. Coś co mole książkowe lubią najbardziej: NY Public Library.

Tuż obok Bryant Parku znajduje się budynek Biblioteki. Must to see każdego książkoholika. Niesamowite komnaty wypełnione po sufit książkami, niepowtarzalna atmosfera i cisza. Koniecznie zajrzyjcie do Rose Main Reading Room. Wejście do Biblioteki jest darmowe, ale miejcie na uwadze, że możecie zostać poddani kontroli osobistej przy opuszczaniu Biblioteki. Ma to na celu zapobieganie kradzieży zasobów bibliotecznych.

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

11. Sztuka przez duże S, czyli Broadway.

Lion King. Idźcie. Nie żałujcie dolarów. Delektujcie się. Płaczcie ze wzruszenia i cieszcie na przemian. Obserwujcie gęsią skórkę pojawiającą się na waszym ciele. Gwarantuje Wam, że nigdy w życiu nie zapomnicie tych dwóch niesamowitych godzin.

Jeśli z jakiegoś powodu Król Lew Was nie przekonuje, to polecam The Wicked.

Uwaga! Nie zawsze musicie liczyć się z wysokimi kosztami jeśli chodzi o Broadway. Bilety możecie kupić w niższych cenach w kasach TKTS oraz korzystając z aplikacji TodayTix. Pamiętajcie jednak, że zawsze najtańsze bilety dostaniecie kupując je w dzień przedstawienia.

Jeśli zdecydujecie się kupić wejściówki w kasach TKTS upewnijcie się, że macie budzik nastawiony na bardzo wczesną godzinę i bądźcie przygotowani na czekanie w długich kolejkach. Ale hej! Wierzcie mi, że warto!

Inną opcją, by kupić tańsze bilety są Rush Tickets – na koło godzinę przed otwarciem danego teatru możecie kupić w jego kasie bilety 50%-60% taniej. Możecie również spróbować swojego szczęścia w loterii. W ten właśnie sposób obejrzałam The Wicked za jedyne $30! Jak to działa? Niektóre z teatrów zamiast Rush Tickets organizują loterie. Na kilka godzin przed przedstawieniem ludzie zbierają się by spróbować swojego szczęścia i zgłaszają się do loterii (uczestnictwo jest oczywiście darmowe!). Następnie, około godziny później odbywa się losowanie i szczęśliwcy mogą kupić tańsze bilety ( jedna wylosowana osoba ma prawo do kupna tylko dwóch biletów ze zniżką!).

Po informacje czy dany teatr oferuje Rush Tickets czy Loterię najlepiej udać się wcześniej do kasy teatru.

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

12. Rockefeller Centre.

Jeśli jesteście w Nowym Jorku w okresie świątecznym, gwarantuje Wam, że skierujecie swoje kroki pod Rockefeller Center. Dlaczego? Bo to tam znajduje się słynna choinka z „Kevin sam w domu”!

Polecam również wyjechać na 70 piętro Rockefeller, z którego rozciąga się niesamowity widok na Central Park oraz Empire State Building!

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

13. Wycieczka kolejką linową: Roosevelt Island Ferry.

Upewnijcie się, że wasze telefony bądź aparaty są w pełni naładowane i mają bezpieczną ilość pamięci zanim zdecydujecie się na ten punkt zwiedzania. Roosevelt Island Tram to atrakcja kosztująca zaledwie 4 dolary (w dwie strony) a daje gwarancję niesamowitych widoków.

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

14. Poznawanie najciekawszych zakątków Central Parku.

Ten park zajmuje powierzchnię 3.41 km2. Jako sposób zwiedzania Central Parku zdecydowanie polecam wynajęcie rowerów. W Central Parku znajduje się kilka punktów, na które chciałabym abyście zwrócili szczególną uwagę.

Pierwszy, to świetny punkt widokowy na pamiątkowe zdjęcie. Znajduje się niedaleko południowego wejścia do parku.

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

Drugi punkt jest dla fanów „Kevin sam w Nowym Jorku” oraz „Plotkary” ! Bethesda Terrace to miejsce znane z wielu produkcji filmowych. Jeśli macie bzika na punkcie fotografii możecie śmiało liczyć na świetne ujęcia w tej lokalizacji.

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

Trzeci punkt, tym razem bardzo sentymentalny to Strawberry Fields. Słynna biało czarna mozaika tworząca napis Imagine przyciąga fanów zmarłego Johna Lennona orzez 365 dni w roku. Bardzo często można spotkać tam nowojorskich artystów wykonujących utwory Beatelsów.

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

A na koniec, jeśli będziecie tam zimą to koniecznie udajcie się na lodowisko!

15. Dakota Building.

Dakota Building był na mojej liście od zawsze. Dlaczego? Tutaj Was pewnie zaskoczę. Nie, nie tylko dlatego, że mieszkał w nim legendarny John Lenon i to przy wejściu do tego budynku został on zamordowany.

Czy są tutaj fani kryminałów Harlana Cobena? Jeśli tak to oni już pewnie wiedzą o czym piszę. Dla nie wtajemniczonych należy się objaśnienie – w tym budynku również mieszkał fikcyjny bohater serii książek Harlana Cobena – Windsor ‘Win’ Horne Lockwood III.

16. Ostatni, ale nie najmniej interesujący punkt: American Museum of Natural History

W Nowym Jorku możecie znaleźć sporą ilość różnego typu muzeów. W trakcie moich wizyt w tym mieście odwiedziłam kilka z nich, ale najbardziej spodobało mi się American Museum of Natural History. Polecam całym serduszkiem.

Jeśli dotrwaliście do końca to jest mi niezmiernie miło. Na koniec chciałam dodać kilka ekstra słów, bo w końcu nie było mnie tutaj rok! Dużo się wydarzyło, wróciłam do Kanady i staram się w końcu zapuścić przysłowiowe korzenie. Niestety, Kanada jest dość droga i ograniczona jeśli chodzi o podróżowanie, dlatego postanowiłam troszeczkę zmienić kierunek bloga. Oczywiście temat podróżowania, rekomendacje czy porady na temat taniego podróżowania nadal będą tutaj tematem przewodnim, ale pojawi się również trochę postów na temat samego życia za granicą. Postaram się pokazać jak wygląda codzienność w Kanadzie, a konkretnie w Toronto. A przede wszystkim postaram się pisać systematycznie!

PS. Sprawdźcie @florentynavsworld na Instagramie!

Program Au Pair

Jak już wspomniałam we wcześniejszym wpisie, po ukończeniu studiów zdecydowałam się na wielką zmianę w moim życiu. W związku z tym, że jednym z kierunków, który ukończyłam była Amerykanistyka, podjęłam decyzję o wyjeździe do Stanów Zjednoczonych.

Gdzieś w trakcie studiów dowiedziałam się o programie Au Pair, który jest niczym wygrana na loterii dla młodych ludzi, którzy za niewielkie pieniądze są gotowi przez jakiś czas zamieszkać w obcym kraju, podróżować i poznawać obce kultury. Na czym zatem konkretnie polega program au pair? Otóż przez minimum dwanaście miesięcy (w przypadku USA, jeśli natomiast chcecie wyjechać do kraju europejskiego wyjazd może być krótszy np. tylko wakacyjny) będziecie mieszkać z amerykańską rodziną i pomagać rodzicom w opiece nad dziećmi. Innymi słowy jest to popularna za granicą live-in nanny.

Już na ostatnim roku studiów decyzja była niepodważalna – lecę do USA. Dlaczego? Pierwszą rzeczą, która miała wpływ na tą decyzję była chęć zwiedzenia Stanów Zjednoczonych. Wyjazd na wizie turystycznej wiąże się ze znacznymi kosztami, chyba że w planach macie tylko jedno konkretne miejsce. Ja wiedziałam, że tylko jedno nie zaspokoi mojego apetytu i od razu chciałam zobaczyć USA wzdłuż i wszerz. Od Nowego Jorku, przez Houston, aż po Los Angeles. Drugim, równie ważnym czynnikiem była chęć doskonalenia języka. Mimo, że od mniej więcej czternastu lat uczyłam się języka angielskiego w szkole, na studiach, a nawet w szkole językowej, nadal nie potrafiłam mówić i komunikować się w tym języku. Wstyd i strach mnie paraliżowały. Te dwa uczucia towarzyszyły mi jeszcze przez jakiś czas po wyjeździe do Stanów Zjednoczonych, ale w końcu w sposób naturalny i niezauważony odeszły w niepamięć.

Jeśli jeszcze nie słyszeliście o programie Au Pair zapewne zastanawiacie się jakie warunki trzeba spełnić żeby wyjechać. Otóż:

· musisz mieć pomiędzy 18 a 26 lat ( nie możesz mieć ukończonych 26 lat przed wylotem do Stanów, ale nic nie stoi na przeszkodzie jeśli wylecisz np. dwa dni przed 26 urodzinami).

· Musisz posiadać ważne prawo jazdy – niestety jest to warunek konieczny.

· Musisz mieć ukończoną co najmniej szkołę średnią.

· Musisz mieć doświadczenie w opiece nad dziećmi (minimum 200 godzin z ostatnich 3 lat jeśli masz 18-20 lat, lub 200 godzin z ostatnich 5 lat)

· Musisz znać język angielski w stopniu minimum komunikatywnym.

· Oczywiście musisz też lubić pracę z dziećmi.

Skoro zatem znamy już warunki jakie musicie spełnić, skupmy się na tym co dostajecie w zamian. Oprócz oczywistego, jakim jest doszlifowanie języka, podróżowanie i poznawanie ciekawych ludzi, zgodnie z rządowymi wymogami macie zagwarantowane:

· trzydniowe szkolenie tuż po przylocie do Stanów,

· wyżywienie,

· nocleg,

· tygodniowe kieszonkowe: 198 $

· pracę nie przekraczającą 45 godzin tygodniowo,

· półtora dnia wolnego w tygodniu i jeden cały wolny weekend w miesiącu,

· 500 $ na edukację, czyli na dowolny wybrany kurs w lokalnym college. Warto pamiętać, że uzyskanie tzw. kredytów jest konieczne do pomyślnego ukończenia programu, czy nawet przedłużenia programu o kolejne 6, 9 lub 12 miesięcy jeśli się na to zdecydujecie.

· Bezpłatny przelot w obie strony. Uwaga, jeśli nie ukończycie programu pomyślnie za bilet powrotny prawdopodobnie będziecie musieli zapłacić sobie sami.

· Po ukończeniu programu dostajecie dodatkowy miesiąc na zwiedzanie USA.

Decydując się na taki wyjazd do Stanów Zjednoczonych musicie pamiętać, że skorzystanie z agencji au pair jest konieczne. Na stronie Departamentu Stanu możecie znaleźć listę wszystkich agencji uznawanych przez amerykański rząd. Dwie z nich: Cutural Care i Au Pair in America mają swoje oddziały w Polsce, natomiast reszta między innymi Au Pair Care i Interexchange współpracują z polskimi pośrednikami jakim są Prowork czy Gawo.

Kolejną istotną kwestią jest cena. Otóż przedział cenowy jest ogromny. Ceny wahają się od 1090 zł w Gawo do 4286 zł w Cultural Care. *Uwaga! Obecnie agencja APIA oferuje 700 zł zniżki programowej jeśli zarejestrujecie się i przejdziecie interview z konsultantką przed Świętami.* Dodatkowo warto pamiętać, że agencje zapewniają podstawowe ubezpieczenie, natomiast za rozszerzenie musicie dodatkowo zapłacić. Wyjątkiem jest Prowork, który zapewnia, że w Au Pair Care ubezpieczenie rozszerzone jest już wliczone w cenę.

Oczywiście opłata programowa to nie jedyny wydatek, który musicie doliczyć. W koszty dodatkowe należy wliczyć między innymi wizę (160$), międzynarodowe prawo jazdy (35zł), zaświadczenie o niekaralności (30zł), zdjęcia wizowe, plus oczywiście wydatki związane z samym wyjazdem – jednak to już od was zależy ile wydacie na ubrania, lekarstwa, kosmetyki itp.

Większość z Was zapewne zastanawia się na jakim poziomie powinniście znać język angielski żeby wyjechać. Otóż wymogiem jest znać język na poziomie komunikatywnym, czyli takim który pozwoli Wam na swobodne komunikowanie się z rodziną goszczącą, dziećmi oraz innymi au pair. Oczywiście im poziom języka jest wyższy tym lepiej, ale nie zrażajcie się jeśli Wasz angielski pozostawia wiele do życzenia, bo przecież po to jedziecie – by ten język podszkolić.

Jak wygląda sam proces aplikacji? Jest dość szybki i prosty. Najpierw rejestrujecie się na stronie wybranej agencji, wypełniacie profil. Następnym etapem jest rozmowa z konsultantką. Rozmowa odbywa się w języku polskim, ale oczywiście poziom znajomości języka angielskiego również zostaje pokrótce sprawdzony. Po pozytywnym przejściu interview, uzupełniacie swój profil, dodajecie referencje, zaświadczenie lekarskie oraz załączacie zdjęcia i krótki filmik, w którym opowiadacie o sobie. Ostatnim etapem są rozmowy online z rodzinami goszczącymi i wybór tej najbardziej nam pasującej. A później już tylko zostaje spakowanie walizek, pożegnanie i lot międzykontynentalny.

Podsumowując, program au pair daje ogromne możliwości i czasami zmienia nas nieodwracalnie. W moim przypadku stałam się bardziej pewna siebie, odważniejsza i otwarta na to co nowe. Język nie jest już dla mnie powodem do obaw czy wstydu, bez większego problemu komunikuję się z obcokrajowcami. Mam przyjaciół na całym świecie, których mogę odwiedzać lub radzić się co koniecznie zobaczyć w ich rodzimych krajach. Przyjaźnie, które zawrzecie w trakcie tego roku są to przyjaźnie na całe życie. Wierzcie mi, nikt inny nie zrozumie waszych rozterek lepiej niż inna podróżnicza dusza.

Nie mogę zapomnieć o najważniejszym. Program au pair pozwolił mi – zresztą tak jak to sobie założyłam – zobaczyć moje wymarzone Stany Zjednoczone. Udało mi się postawić nogę aż połowie wszystkich stanów i zobaczyć większość miejsc, które były na mojej liście. W trakcie całego roku podróżowałam głównie weekendowo. Połowę swojego urlopu spędziłam w Nowym Jorku, a drugą połowę na road tripie po Kalifornii i Nevadzie. Po skończeniu programu, w ramach tzw. travel month wybrałam się w moją ostatnią podróż tuż przed powrotem do Europy. Uderzyłam w Colorado, Południową Dakotę oraz Teksas.

Więcej o moich podróżniczych wojażach po USA w kolejnych postach. Także śledźcie uważnie! Następny przystanek: miasto, które nigdy nie śpi – Nowy Jork.