Wodospad Niagara z kanadyjskiego punktu widzenia.

Aż się sama sobie dziwię, że do tej pory nie pojawił się jeszcze wpis o wodospadach, o których słyszał chyba każdy. Ale tak to już czasami jest, że skupiamy się na miejscach oddalonych, mniej dostępnych niż tych, które mamy pod nosem.

Wodospad Niagara tworzy rzeka o tej samej nazwie, która płynie od jeziora Erie i wpada do jeziora Ontario. Warto zapamiętać, że Niagara Falls to tak naprawdę trzy wodospady. Dwa z nich po stronie amerykańskiej: American Falls, American Bridal Veil oraz ten największy, kanadyjski Horseshoe Falls.


Do kanadyjskiego miasteczka Niagara Falls (bo po stronie amerykańskiej znajduje się miasteczko o bliźniaczej nazwie) dotrzeć możemy w zaledwie 1.5 godziny jazdy z Toronto. Oczywiście, najwygodniejszą formą transportu jest samochód. Ale jeśli nie mamy takiej możliwości do wyboru są też inne opcje:

Megabus.

Z Toronto do Niagara Falls codziennie odjeżdżają autobusy Megabus. Ceny w jedną stronę wahają się od 20CAD do 30CAD.

Pociąg.

Kolejną opcją jest podróż pociągiem z głównego dworca kolejowego Union Station w Toronto. Bilet w jedną stonę to koszt rzędu 22-30CAD.

Safeway Tours Bus.

Ostatnią, najtańszą i trochę sekretną opcją, o której wiele osób jeszcze nie wie jest autobus odjeżdżający do Fallsview Casino Resort w Niagara Falls. Cena w dwie strony to jedyne 30CAD.

Jak to działa? Autobusy odjeżdżają z Toronto mniej więcej co godzinę (przystanki oraz dokładne godziny znajdziecie tutaj). Najlepiej jest dokonać wcześniejszej rezerwacji telefonicznej, by mieć pewność, że nie zabraknie dla Was miejsca. Rezerwacja jest konieczna zwłaszcza w okresie wakacyjnym oraz w święta, gdy ilość turystów znacząco wzrasta.

Za bilet płacimy w autobusie, dlatego warto mieć wyliczoną kwotę. Jeśli wejdziecie na rozkład jazdy zauważyć możecie, że każdemu odjazdowi z Toronto przypisany jest również odjazd z Niagara Falls do Toronto. Na szczęście te godziny możecie łatwo zmienić po przyjeździe na miejsce, w recepcji kasyna.  Jedynym warunkiem jest to, by powrót odbył się tego samego dnia co przyjazd.

Ciekawostka: nam raz bez problemu udało się zmienić datę powrotu na następny dzień! Było to jednak poza sezonem. W sezonie mam wrażenie, że polityka firmy jest bardziej restrykcyjna.

Jak już wspomniałam jest to autobus do kasyna więc po pierwsze przy wejściu do autobusu musicie okazać dowód tożsamości lub paszport. W trakcie podróży zostaniecie również zapytani czy chcecie wyrobić sobie kartę członkowską. Z taką kartą nie płacicie za bilet, ale(!) musicie za to zagrać w Fallsview Casino. Oczywiście możecie odmówić wyrobienia karty i bez zbędnych formalności zapłacić 30CAD za bilet.


Gdy już jesteście w miasteczku Niagara Falls macie do wyboru mnóstwo atrakcji. Bardzo ciężko jest się tam nudzić. To tak trochę jak nasze Krupówki w Zakopanem – pełno tam domów strachów, domów pełnych krzywych luster, pól do mini golfa, arkad z grami, restauracji itd. Jeśli szukacie tego typu atrakcji to koniecznie udajcie się na ulicę Clifton Hill.

Jeśli jednak interesuje Was cud natury jakim są Wodospady Niagara to polecam wybrać się na wyprawę statkiem, który podpływa blisko wodospadów. Coś niesamowitego. Tam na tym statku, przemoczeni do suchej nitki tak naprawdę dostrzec możemy skalę tego miejsca. Oglądając wodospady z lądu może Wam się wydawać, że ten cały szum wokół wodospadów to szum o nic. Sama tego doświadczyłam w trakcie mojej pierwszej wizyty. Dopóki nie wybrałam się na krótki rejs statkiem.  

Cena biletu to 27.50CAD za osobę dorosłą oraz 17.50CAD za dzieci poniżej 12 lat. Więcej informacji znajdziecie tutaj.

Istnieje odwieczny spór, który to widok na wodospady jest atrakcyjniejszy: ten od strony Kanadyjskiej, czy może ten od strony Amerykańskiej. Cóż, nie mnie oceniać, ponieważ ja tylko widziałam Niagarę od strony Kraju Klonowego Liścia. Nawet wtedy gdy byłam au pair w USA, przyleciałam do Toronto na weekend, by zobaczyć stronę kanadyjską. Jednak jest plan, że gdy wszystko już wróci do normalności, a granica kanadyjsko – amerykańska się otworzy sprawdzę osobiście gdzie leży prawda.

Póki co zostawiam Was ze zdjęciami wodospadów Niagara, zarówno w oprawie letniej jak i zimowej.

23 całkowicie darmowe atrakcje w Toronto.

Osobiście nie lubię wydawać pieniędzy gdzieś gdzie nie jest to konieczne. Dlatego gdy podróżuję to zazwyczaj z niskim budżetem. Wyszukiwanie darmowych atrakcji w danym miejscu zawsze sprawia mi największą frajdę w trakcie planowania.

Toronto jest jednym z droższych miejsc do życia, ale również i zwiedzania. Dlatego zebrałam dla Was listę atrakcji w Toronto, które są całkowicie darmowe lub oferują darmowy wstęp w wybrane dni/godziny.


  1. Art Gallery of Ontario.

Cena regularna: 25CAD.

Za darmo: Osoby do 25 roku życia nie płacą za wstęp, wystarczy okazać ważny dokument tożsamości. Dla całej reszty, która już przekroczyła ten próg wiekowy: w środy od godziny 18 do 21 wstęp jest całkowicie za darmo dla wszystkich bez względu na wiek. Oczywiście, liczba odwiedzających jest ograniczona.

  1. Toronto Railway Museum.

Cena regularna: od 5 do 10CAD.

Opcja darmowa: Sporo eksponatów znajduje się jednak na zewnątrz, a spacer pomiędzy nimi jest kompletnie darmowy.

  1. The Museum of Contemporary Canadian Art.

Cena regularna: 10 CAD

Opcja darmowa: Pierwsze piętro muzeum jest dostępne dla wszystkich zwiedzających za darmo bez ograniczeń. Jeśli jednak chcielibyście zobaczyć całe muzeum, to w piątki po godzinie 17 wszystkie wystawy są darmowe.

  1. Aga Khan Muzeum.

Cena regularna: 8CAD- 20CAD.

Opcja darmowa: To największe w Ameryce Północnej muzeum poświęcone sztuce Islamskiej, w środy pomiędzy 16 a 20 nie pobiera opłat za wstęp. 

  1. Black Creek Pioneer Village.

Cena  regularna: 15 CAD.

Za darmo: We wtorki po godzinie 14 możecie spacerować po wiosce żywcem wyjętej z lat 60 XIX wieku całkowicie za darmo.

  1. Power Plant Contemporary Art Gallery.

Galeria sztuki współczesnej jest darmowa dla absolutnie wszystkich odwiedzających. Czasami bywa zamknięta w trakcie instalacji nowej wystawy, dlatego przed wizytą warto odwiedzić ich stronę internetową.

  1. Ryerson Image Centre.

Ta instytucja działająca przy Uniwersytecie Ryerson w Toronto zajmuje się wyszukiwaniem fotografii, nauczaniem oraz wystawami. Wstęp na wystawy jest oczywiście darmowy.

  1. Darmowy koncert w The Canadian Opera Company.

Od września do maja każdego roku, The Canadian Opera Company oferuje darmowe koncerty dla słuchaczy na zasadzie kto pierwszy ten lepszy. Więcej szczegółów znajdziecie tutaj.

  1. Ontario Legislative Building.

Budynek Parlamentu prowincji Ontario jest otwarty dla zwiedzających, którzy mają do wyboru kilka darmowych opcji zwiedzania wraz z przewodnikiem.

  1. St. George kampus University of Toronto.

Warto przespacerować się po kampusie największego Uniwersytetu w Kanadzie. Wstęp nie kosztuje nic, a dla zainteresowanych organizowane jest nawet darmowe oprowadzanie z przewodnikiem.

  1. Old City Hall.

Warto zajrzeć do środka tego wielkiego i zdecydowanie odstającego od innych budynku, który znajduje się w samym centrum miasta. Kiedyś funkcjonował jako Urząd Miasta, dziś znajduje się w nim sąd. Budynek jest otwarty dla zwiedzających, bez opłaty. Oczywiście ze względu na to, że jest to budynek sądu, każdy odwiedzający musi przejść kontrolę bezpieczeństwa tuż przy wejściu.

  1. Amsterdam Brewery.

Obowiązkowy punkt zwiedzania dla miłośników piwa, ale i nie tylko. Browarnia holenderskiego piwa Amsterdam oferuje darmowe oprowadzanie po browarni oraz testowanie piwa.

  1. Redpath Sugar Museum.

Muzeum fabryki cukru jest dostępne dla odwiedzających za darmo od poniedziałku do piątku. Na stronie jednak rekomendują by skontaktować się telefonicznie lub mailowo przed planowaną wizytą. Więcej informacji znajdziecie tutaj.

  1. Distillery District.

Dzielnica, która powstała na miejscu starej destylarni przez cały rok oferuje darmowe atrakcje. Od Jarmarku Świątecznego, poprzez Festiwal Światła, po różnego rodzaju wystawy artystyczne. Tam zawsze coś się dzieje. A nawet jeśli traficie w lukę i nic się nie dzieje to i tak sam spacer pomiędzy budynkami starej destylarni jest swego rodzaju atrakcją.

  1. High Park Zoo.

W samym środku największego parku w Toronto (161 hektarów) znajduje się Mini Zoo. Mają lamy, bizony, emu, pawie, renifery i kilka jeszcze innych zwierzątek. Wstęp jest oczywiście darmowy, a godziny otwarcia możecie sobie sprawdzić tutaj. Jeśli odwiedzicie zoo w weekend lub w jakieś święto to może uda Wam się nawet nakarmić lamy!

  1. Riverdale Farm.

I kolejna opcja dla miłośników zwierząt, ale już tych mniej egzotycznych. Ta mini farma znajduje się w Parku Riverdale i otwarta jest przez 365 dni w roku od 9 do 17. Wstęp nic nie kosztuje, a spędzenie czasu wśród koni, baranków, gęsi i wielu, wielu innych zwierzątek gospodarczych może być nie lada frajdą nie tylko dla dzieci, ale i dorosłych.

  1. Woodbine Beach.

Ta plaża znajdująca się we wschodniej części miasta jest chyba jedną z najpopularniejszych w Toronto. Przyciąga ona mieszkańców i turystów przez cały rok. Osobiście bardzo polecam spacer po sąsiednim parku Ashbridges Bay.

  1.  Sugar Beach.

Ta malutka plaża znajduje się w samym centrum, tuż przy Redpath Sugar Museum. Znana z różowych parasolek przyciąga spacerowiczów jak magnes.

  1. St Lawrence Market.

Spacer po tym największym markecie w Toronto jest zawsze dobrym pomysłem!

  1. Toronto Music Garden.

Ten park jest dość specjalnym miejscem dla Toronto. Został on zaprojektowany przez słynnego wiolonczelistę Yo-Yo Ma oraz architekta krajobrazu Julie Moir Messervy. Latem organizowane są w nim darmowe koncerty prezentujące różne style muzyczne.

  1. Allan Gardens.

Ten mini ogród botaniczny, zaaranżowany w szklarni jest otwarty dla odwiedzających przez cały rok. Także zimą możemy oderwać  się od mroźnej kanadyjskiej rzeczywistości i na krótko przenieść się w tropikalny klimat świata roślin. Wstęp jest darmowy.

  1. Graffiti Alley.

Rush Lane znana jako Graffiti Alley to uliczka na południe od Queen Street West. Ściany budynków do niej przylegających są całe pokryte w graffiti. Część z nich naprawdę zasługuje na uwagę i zainteresuje nie tylko fanów sztuki ulicznej.

  1. Thomas Fisher Rare Book Library.

Wizyta w bibliotece to zawsze dobry pomysł na spędzenie wolnego czasu. A ta biblioteka jest dość niezwykła. Oprócz ogólnie dostępnych pozycji, biblioteka ma w swoich zbiorach książki i opracowania niespotykane i ciężko dostępne egzemplarze oraz zbiory Uniwersytetu w Toronto. Niestety nie mam zdjęcia tej biblioteki w swoich zasobach, ale polecam wygooglować. Prezentuje się bardzo imponująco.

Ostatni przystanek w podróży przez Kanadę – Vancouver.

Ostatnim przystankiem mojej (wtedy jeszcze myślałam, że pożegnalnej) podróży po Kanadzie było Vancouver w Kolumbii Brytyjskiej. Wcześniej słyszałam tak wiele pozytywnych opinii na temat tego miejsca, że przysłowiowa poprzeczka została postawiona dość wysoko. Na szczęście Vancouver mnie nie rozczarowało.

Tym razem jako środek transportu wybraliśmy autobus. Bilet na trasie Jasper – Vancouver kosztował nas 120CAD (od osoby), a sama podróż trwała 12 godzin, wliczając dwugodzinną przesiadkę w Kamloops. Zapewne podróż pociągiem jest dużo bardziej atrakcyjniejsza, pozwala na przyjemniejszą, dużo wolniejszą obserwację trasy i zachwycanie się widokami, ale podróż autobusem mimo, że mniej wygodna nie pozostaje daleko w tyle.

Do Vancouver dotarliśmy późny popołudniem, dlatego tego dnia odpuściliśmy zwiedzanie i  postawiliśmy jedynie na wieczorny spacer po okolicy oraz kolację. Naszym celem było naładowanie baterii na następne dwa dni.

Zatrzymaliśmy się w The Buchan Hotel, który znajdował w bliskiej odległości do Stanley Park, a także English Bay. Za trzy noce zapłaciliśmy 345CAD, czyli całkiem przyzwoicie. Całościowo hotel był bardzo w porządku, a dobra lokalizacja była dodatkowym atutem. Oceniłabym go 8/10.


Granville Island

Przed naszą podróżą zapytaliśmy osobę, która wcześniej przez jakiś czas mieszkała w Vancouver jakie miejsce jest jej zdaniem totalnym must see. Usłyszeliśmy: Granville Island. I to był strzał w dziesiątkę.

Jeśli lubicie dobre jedzonko, unikatowe sklepy, pyszne jedzenie, muzykę i lokalne piwo to jest to również i Wasz must see w Vancouver. My się kompletnie zauroczyliśmy.

Dotrzeć tam możecie zarówno pieszo (tak jak my), samochodem, autobusem lub aquabusem (więcej możecie znaleźć tutaj).

Gastown

Dzielnica Vancouver, która zaraz po Granville Island spodobała nam się najbardziej to Gastown, czyli najstarsza cześć miasta. Gastown przepełnione jest interesującymi butikami, restauracjami oraz kawiarniami. Może spodobało mi się tam tak bardzo dlatego, że jego wiktoriańskie budynki przypominają te europejskie, a przecież wszystko to co przypomina dom na emigracji jest wspaniałe. Zgodzicie się ze mną?

Bezsprzeczną atrakcją numer jeden w Gastown jest Steam Clock, czyli zegar parowy. Zaprojektowany oraz skonstruowany przez Raymonda Saundersa w 1977 roku zegar ten jest uznawany za jeden z najstarszych tego typu na świecie. Co 15 minut turyści mogą posłuchać wydobywającej się z niego muzyki oraz obserwować unoszące się obłoki pary.

English Bay

Będąc w Vancouver polecam wybrać się na spacer po English Bay. Podczas spaceru Waszą uwagę z pewnością przykuje Inukshuk, który widnieje na wielu pocztówkach z Vancouver. A co to takiego? Jest to kamienna rzeźba stworzona przez Alvina Kanaka i postawiona w zatoce w 1987 roku. Inukshuki, czyli „kamienni ludzie” stawiani byli przez Inuitów, w celach nawigacyjnych i informacyjnych. Inukshuki miały wskazywać drogę plemionom w czasie polowań oraz informować ich o niebezpieczeństwach.

Stanley Park

Na zwiedzanie Stanley Park zdecydowanie polecamy wynająć rowery. Oczywiście, jeśli macie więcej czasu niż my i bardzo długie spacery Wam nie straszne to nic nie stoi na przeszkodzie, by pokonać go pieszo. Jednak rowery dają tę swobodę zatrzymywania się we wszystkich tych miejscach, które przypadły nam do gustu i zrobienia miliona zdjęć bez presji czasu. Zresztą Ci którzy lubią jazdę na rowerach z pewnością docenią nadbrzeżne ścieżki rowerowe.

Kitsilano Beach

Ta plaża bardzo często porównywana jest do plaż w Los Angeles. Dlaczego? Nie mam pojęcia! Może ktoś z Was wie? Dajcie znać.

Mimo, że nie widziałam w Kitsilano Beach żadnego podobieństwa do kalifornijskich plaż, jest to zdecydowanie jedna z przyjemniejszych miejskich plaż, na której byłam. Rozpościera się z niej piękny widok na English Bay oraz Stanley Park.

Dr. Sun Yat-Sen Chinese Garden

Do tego ogrodu botanicznego wybraliśmy się tylko dlatego, że znajdował się w większości przewodników po Vancouver. I powiem tak: jest to bardzo przyjemne miejsce, warte odwiedzenia jeśli w Vancouver mieszkacie lub przyjechaliście tam na dłuższy wypoczynek. Ale jeśli spędzacie tam jednie 2-3 dni, nie zawracałabym sobie nim głowy. Ciekawy fakt o tym miejscu jest taki, że ten chiński ogród był pierwszym na świecie tego typu miejscem stworzonym poza Chinami.


I trochę więcej zdjęć:


Do Toronto wróciliśmy samolotem, korzystając z linii WestJet.


Podsumowując, cała moja podróż przez Kanadę była niesamowitym przeżyciem. Udało mi się troszeczkę bardziej zrozumieć Kanadę i stworzyć sobie jej lepszy obraz nie tylko bazując na Toronto, ale i innych częściach tego ogromnego kraju. To nie jest tak, że odbyłam tę podróż i wszystko co zobaczyć miałam już zobaczyłam. Wręcz przeciwnie. To był tylko przedsmak tego co ten kraj ma do zaoferowania. Chcę więcej, bo przecież apetyt rośnie w miarę jedzenia, prawda?  


Do każdego z odwiedzonych miejsc wróciłabym bez mrugnięcia okiem, gdyby tylko nadarzyła się taka okazja, bo wszystkie były piękne i wyjątkowe, każde na swój własny sposób. Ale gdyby ktoś zapytał mnie, które miejsce szczególnie przypadło mi do gustu, bez zastanowienia powiedziałabym, że jest to Wyspa Księcia Edwarda. W tym miejscu zakochałam się jeszcze zanim je odwiedziłam. Nie rozczarowało mnie ono ani odrobinę. Cisza, życie wolniej płynące i przepiękne krajobrazy skradły moje serce na dobre. Także Wyspie Księcia Edwarda zdecydowanie nie powiedziałam „do widzenia”. To było 100 procentowe: „do zobaczenia następnym razem”. Może już niebawem!

Parki Narodowe Banff i Jasper oraz podróż przez niesamowitą Icefields Parkway.

Z pociągu wysiedliśmy w późne niedzielne popołudnie w Jasper. Swoje pierwsze kroki skierowaliśmy oczywiście do hotelu. Po trzech dniach i trzech nocach w podróży, nie marzyliśmy o niczym innym jak o długim prysznicu.

Pierwszą noc spędziliśmy w The Athabasca Hotel w centrum Jasper. Hotel ten zaliczyłabym do tych wartych polecenia jeśli podróżujecie z ograniczonym budżetem, cenicie sobie wygodę i czystość, a nie super luksusy. W skali 1-10, przyznaję mu 7. Za pokój na jedną noc zapłaciliśmy 130CAD.

Na kolejne trzy noce zarezerwowaliśmy Timberland Hotel w miejscowości Hinton, która oddalona jest od Jasper o około 70 kilometrów. Tam z kolei za dwie noce zapłaciliśmy 170CAD. Jest to typowy przydrożny hotel, przyzwoicie czysty, aczkolwiek miał on w sobie coś takiego, że nie czułam się tam 100% bezpiecznie. W mojej skali zasłużył jedynie na 4.


Wypożyczenie samochodu.

Coś co nas bardzo zaskoczyło w Jasper to bardzo krótkie godziny otwarcia wypożyczalni samochodów. Ze względu na to, że na miejsce przybyliśmy w niedzielne popołudnie, musieliśmy czekać do następnego dnia, by odebrać nasz wcześniej zarezerwowany samochód.

Wypożyczalnia Enterprise znajduje się na stacji kolejowej, więc nie jest trudno ją zlokalizować. Ze względu na krótkie godziny otwarcia, dostępna jest opcja „drop off after hours”, czyli możemy oddać samochód również po zamknięciu wypożyczalni. W takiej sytuacji parkujemy samochód na parkingu Enterprise, a klucz wrzucamy do specjalnej skrzynki znajdującej się na stacji kolejowej. Niestety, stacja również zamykana jest dość wcześnie, bo około godziny 18, więc i dostęp do skrzynki jest ograniczony. Na szczęście firma wychodzi klientom naprzeciw i klucz do samochodu możemy zostawić także na czynnej całą dobę recepcji hotelu Whistlers Inn, który znajduje się po drugiej stronie ulicy. Właśnie to udogodnienie uratowało nasz ostatni wieczór w Albercie, ale o tym później.


W trakcie naszej wizyty w Jasper udało nam się zobaczyć między innymi:

Maligne Canyon

Długość trasy: Około 4 km.

Czas: 1-2 godziny.

Valley of the Five Lakes

Długość trasy: 4.5 km.

Czas: 1.5 – 2 godzin.

Sulphur Skyline Trail

Długość trasy: 4 km w jedną stronę.

Czas: 4 – 6 godzin.

*Jest to dość trudna górzysta trasa. Końcowy odcinek jest szczególnie stromy.

Athabasca Falls

Długość trasy: około 1 km.

Czas: 20 minut.

Patricia Lake

Długość trasy: około 5 km jeśli chcecie okrążyć jezioro.

Czas: 1.5 godziny.


Po czterech dniach w Parku Narodowym Jasper ruszyliśmy w kierunku Banff. Droga z Jasper do Banff nie należy do zwyczajnych tras. Uznawana jest ona za jedną z najpiękniejszych na świecie. Icefields Parkway, bo tak się ona nazywa, ciągnie się przez 230 kilometrów i w zasadzie można ją już pokonać w nieco ponad trzy godziny. Jednak uwierzcie mi, że widoki są tak niesamowite, że będziecie chcieli zatrzymywać samochód średnio co 5-10 minut. By zobaczyć wszystkie piękne miejsca na tej trasie, myślę, że potrzeba 2-3 dni.

My przeznaczyliśmy na to tylko jeden dzień. Mimo, że zatrzymywaliśmy się bardzo często, mam spory niedosyt, że i tak nie zobaczyłam tego wszystkiego co chciałam.

Dłuższe przystanki po drodze z Jasper do Banff, które zrobiliśmy to:

Bow Lake

Columbia Icefield

To skupisko lodowców o łącznej powierzchni 325 kilometrów kwadratowych jest według mnie jednym z najciekawszych oraz najpiękniejszych miejsc na trasie Icefield Parkway. Zwiedzający mają szereg propozycji do wyboru. Można spokojnie przespacerować się po kawałeczku Athabasca Glacier (kto z Was nigdy nie chciał postawić nogi na lodowcu!?) lub kupić bilet na autobus, którym udacie się na przejażdżkę po lodowcu. Niedaleko znajduje się również platforma obserwacyjna ze szklaną podłogą, na którą wstęp kosztuje 25CAD.   

Lake Louise


Z racji, że Banff jest miasteczkiem bardzo popularnym, ceny za noclegi są dość wygórowane. Dlatego znowu zdecydowaliśmy się spać trochę dalej, w miasteczku Canmore oddalonym od Banff o około 34 kilometry. Wybraliśmy The Big Horn Motel i za dwie noce zapłaciliśmy nieco ponad 300CAD. Hotel ten był czysty, a dla mnie to jeden z najważniejszych czynników, dzięki któremu zapomniałam już o niezbyt atrakcyjnym pokoju. Oceniłabym go na 5.

W trakcie naszej krótkiej wizyty w Banff (tylko dwa dni) oprócz spacerów po mieście udało nam się zobaczyć:

Grassi Lakes

Długość trasy: 4.5 kilometra

Czas: 1.5 – 2 godziny.

Lake Minnewanka

Ghost town – Bankhead

Cave and Basin National Historic Site

To miejsce, czyli jaskinię  z gorącymi źródłami warto odwiedzić głównie z jednego powodu: to tu narodziła się idea Parków Narodowych w Kanadzie. Kiedy w 1883 roku trzech pracowników kolei odkryło to miejsce, uznano, że warto je wykorzystać by przyciągnąć turystów. Tak też zrobiono, rok później otwarto budynek z basenem gorących źródeł. Dwa lata później Kanadyjski rząd, by uniknąć sprzedaży okolicznych gruntów pod komercjalny użytek, nadał temu miejscu nazwę Rezerwat Gorących Źródeł Banff. I tak właśnie w tym miejscu powstał pierwszy Park Narodowy w Kanadzie.


Po dwóch dniach spędzonych w Banff, wróciliśmy do Jasper, by oddać nasz samochód oraz wsiąść do autobusu zabierającego nas do Vancouver. Drogę powrotną przez Icefields Parkway pokonaliśmy szybciej, bez dłuższych przystanków. Nie obyło się jednak bez przygód. Mniej więcej w połowie trasy zaskoczyła nas śnieżyca. W sierpniu! Na szczęście śnieg padał tylko na mniej więcej 20 minutowym odcinku i reszta drogi do Jasper odbyła się bez większych przeszkód.

Tak jak wspomniałam wcześniej, opcja „drop off after hours” i recepcja hotelu Whistlers Inn bardzo udogodniły nam nasz ostatni wieczór w Jasper. Na miejsce dotarliśmy wieczorem, a odjazd naszego autobusu do Vancouver zaplanowany był na godzinę 3 w nocy. Oczywiście,  wynajmowanie pokoju na kilka godzin nie miało większego sensu, więc postanowiliśmy te ostatnie chwile spędzić gdzieś w restauracji bądź barze. Na nasze nieszczęście większość biznesów zamyka się (bądź zamykało, może teraz się to zmieniło) około godziny 22-23. Jak łatwo policzyć, nadal zostało nam około 4-5 godzin czekania na autobus, a stacja kolejowo- autobusowa oczywiście była zamknięta. Z ratunkiem przyszedł samochód – ostatnie kilka godzin spędziliśmy oglądając filmy w samochodzie. Klucze podrzuciliśmy do recepcji około 2:30 w nocy i nie było to dla nich żadnym problemem.


*Musicie pamiętać, że opisuję tutaj podróż, którą odbyłam dwa lata temu. Ceny pokoi, godziny otwarcia oraz zasady wypożyczania samochodów mogły ulec zmianom.

**Nasza podróż do Jasper & Banff, a następnie do Vancouver miała miejsce tuż po wielkich pożarach w Kolumbii Brytyjskiej. Na niektórych zdjęciach (Lake Louise, Lake Minnewanka), można zauważyć zadymienie, które utrzymywało się przez kilka tygodni również nad częścią prowincji Alberta.

***Poruszając się zarówno po Parku Narodowym Jasper jak i Parku Narodowym Banff musicie posiadać Discovery Pass (roczny bilet wstępu na teren wszystkich Parków Narodowych w Kanadzie) lub wykupić National Park Day Pass już na miejscu. Więcej informacji na ten temat możecie znaleźć tutaj.


Następnym razem zabiorę Was do Vancouver, mojego ostatniego przystanku podróży po Kanadzie.

The Canadian – pociągiem przez Kanadę.

Po zwiedzeniu wschodniej części Kanady, wróciłam do Toronto na zaledwie dwa dni, by ruszyć w równie intensywną oraz interesującą podróż na zachód. Jako środek transportu wybrałam ViaRail, czyli kanadyjską kolej.

Jak już kiedyś wspomniałam, podróżowanie pociągiem w Kanadzie wcale nie należy do najtańszych. Bardzo często bilety lotnicze okazują się tańsze niż te kolejowe, mimo, że podróż pociągiem jest kilkukrotnie (a czasami nawet kilkunastokrotnie!) dłuższa niż samolotem. Zatem zapytać możecie po co decydować się na droższą i dłuższą formę podróżowania, teraz w czasach kiedy wszyscy gdzieś pędzimy i szukamy szybszych rozwiązań. Otóż odpowiedzi nasuwają się dwie: przygoda oraz widoki.


The Canadian to nazwa połączenia kolejowego na trasie Toronto – Vancouver. Pociąg ten zabiera pasażerów w niesamowitą podróż przez Kanadę, trwającą 4 dni i 4 noce. Długość trasy to 4466 kilometry w trakcie których podziwiać można niesamowity, ciągle zaskakujący krajobraz Kraju Klonowego Liścia.

żródło: http://www.viarail.ca

Za miejsce w klasie ekonomicznej trzeba zapłacić około 444CAD. Ceny oczywiście idą w górę jeśli chcemy zaznać trochę więcej luksusu. Orientacyjny cennik  i krótki opis poniżej.

Economy Class.

Ceny zaczynają się od 466CAD, ale można upolować też okazję i kupić bilety nieco taniej. Polecam sprawdzać ceny we wtorki – ViaRail offeruje tzw. discount Tuesdays, ze zniżkami czasami sięgającymi 40%.

Jak sama nazwa wskazuje, klasa ekonomiczna to podstawowa i najtańsza opcja. Do dyspozycji mamy siedzenia rozkładane o pokaźnych rozmiarach. Osobiście uważam, że są one dość wygodne.

Do dyspozycji mamy również tzw. Skyline Car, czyli wagon obserwacyjny ze szklanym dachem.

W klasie ekonomicznej posiłki nie są wliczone w cenę, ale jest dostęp do sklepu, w którym można kupić przekąski, napoje oraz ciepłe posiłki.

Największym problemem w tej klasie jest brak łazienek. Oczywiście są dostępne toalety, ale nie prysznice. 3/ 4 dni bez prysznica to jednak niezbyt komfortowa opcja.

Sleeper Plus Class.

Ceny zaczynają się od 1100CAD i wahają się do mniej więcej 1800CAD.

Tutaj mamy już do wyboru 1, 2, 3 lub 4 osobowe kabiny sypialniane. Do dyspozycji również jest dostęp do pryszniców oraz wagonu restauracyjnego.

Oczywiście też można korzystać ze Skyline Car.

Prestige Class.

Opcja z największą ilością udogodnień, najbardziej komfortowa i oczywiście co za tym idzie dość kosztowna. Za miejsce w tej klasie trzeba zapłacić już od 4800CAD od osoby.

W tej klasie do dyspozycji pasażerowie posiadają prywatne kabiny wraz z prywatnymi łazienkami. Posiłki oraz napoje są wliczone w cenę.

Skyline Car jest również dostępny dla pasażerów podróżujących Prestige Class.


Ja nie zdecydowałam się na pokonanie całej trasy, ponieważ bardzo chciałam zrobić dłuższy przystanek w Albercie. Dlatego naszą podróż zaczęliśmy w Toronto, a skończyliśmy w Jasper. Trwała ona 3 dni i 3 noce.

Kanada to ogromny i wciąż nieodkryty kraj, jednak dzięki  tej trzydniowej podróży pociągiem byliśmy w stanie zobaczyć wiele różnorodnych krajobrazów od miast, po góry, jeziora oraz bezludne i nieciekawe bezdroża.


Oto co musicie wiedzieć zanim zdecydujecie się na taką podróż zwłaszcza w klasie ekonomicznej:

  1. Przede wszystkim pamiętajcie żeby się dobrze i mądrze spakować. I oczywiście najważniejszymi rzeczami, są środki higieniczne (pasta do zębów, szczoteczka, mokre chusteczki do odświeżenia, suchy szampon to must have) oraz jedzenie (przekąski, kanapki, suche posiłki, napoje).
  1. Upewnijcie się, że macie zapas rozrywki, bo mimo, że obserwowanie widoków z pewnością zajmie Wam większą część podróży to jakiś przerywnik Wam będzie potrzebny (książki, krzyżówki, kolorowanki dla dorosłych, pobrane filmy czy seriale na komórkę/laptopa).
  1. Poduszka! Bez znaczenia czy taka turystyczna czy nie, ale według mnie poduszka jest bardzo ważna by jakoś sobie ten komfort podróży w nocy ulepszyć.
  1. Bardzo wygodne ubranie to również ważny element.
  1. Spakujcie najważniejsze rzeczy do bagażu podręcznego, by mieć je zawsze pod ręką.
  1. W ciągu całej trasy pociąg robi kilka przerw. Zazwyczaj nie są one dłuższe niż 30 minut – 1 godzina. Bardzo często są to przerwy pośrodku niczego lub w bardzo małej mieścinie, bez dostępu do dworca kolejowego czy sklepu. Dlatego tak ważne jest zaopatrzenie się we wszystko przed wyjazdem.
  1. I rzecz bardzo ważna: niestety w pociągu nie ma dostępu do wifi. Musicie również liczyć się z tym, że przez większą część trasy jest bardzo ciężko złapać jakikolwiek sygnał sieci telefonii komórkowej,  więc korzystanie z internetu w telefonie, wykonywanie połączeń oraz wysyłanie smsów jest mocno ograniczone. Taki oto technologiczny detoks.

Na koniec zostawiam Was ze zdjęciami, które udało mi się zrobić w czasie podróży.

Następnym razem zabieram Was na wycieczkę do Alberty, a konkretniej do Jasper i Banff.

Hollywood w Kanadzie, czyli filmowe lokalizacje w Toronto.

Czy wiedzieliście, że około 25% hollywoodzkich filmów jest kręconych w Toronto? Tak się składa, że to miasto świetnie imituje takie amerykańskie miasta jak Nowy Jork, Boston czy Chicago. A producenci często decydują się filmować w Kanadzie, bo jest to korzystniejsze finansowo. Amerykańskie miasta, zwłaszcza takie jak Nowy Jork, czy Los Angeles są bardzo drogie dla przemysłu filmowego, a ich północny sąsiad jest sporo tańszy.


Oto 13 hitów wielkiego ekranu, do których sceny były kręcone w Toronto.

  1. The Shape of Water (Kształt wody).

Reżyser: Guillermo del Toro

Rok: 2017.

Lokalizacje w Toronto wykorzystane w filmie: Elgin Theatre, Massey Hall, U of T Scarborough, Lakeview Restaurant.

  1. Total Recall (Pamięć absolutna).

Reżyser: Len Wiseman

Rok: 2012.

Lokalizacje w Toronto wykorzystane w filmie: U of T Scarborough, Roy Thompson Hall, Metro Toronto Convention Centre, Lower Bay Station, Lake Shore Blvd.

  1. Hairspray.

Reżyser: Adam Shankman.

Rok: 2007.

Lokalizacje w Toronto wykorzystane w filmie: Gale’s Snack Bar, Dundas Street West, Lord Lansdowne Public School, Lakeview Restaurant.

  1. Chicago.

Reżyser: Rob Marshall

Rok: 2002

Lokalizacje w Toronto wykorzystane w filmie: Distillery District, Casa Loma, Beaux Arts Canada Life Building, Ontario Legislative Building in Queen’s Park.

  1. X-Men.

Reżyser: Bryan Singer

Rok: 2000

Lokalizacje w Toronto wykorzystane w filmie: Central Commerce Collegiate, Distillery District, Casa Loma, Roy Thomson Hall.

  1. My Big Fat Greek Wedding (Moje Wielkie Greckie Wesele).

Reżyser: Joel Zwick

Rok:  2002

Lokalizacje w Toronto wykorzystane w filmie: 439 Danforth Avenue, St. Nicholas Ukranian Church, Holy Trinity Russian Orthodox Church, Jarvis Collegiate.

  1. Mean Girls (Wredne dziewczyny).

Reżyser: Mark Waters

Rok: 2004

Lokalizacje w Toronto wykorzystane w filmie: Etobicoke Collegiate Institute, University of Toronto, Sherway Gardens.

  1. The Incredible Hulk (Niesamowity Hulk).

Reżyser: Louis Leterrier

Rok: 2008

Lokalizacje w Toronto wykorzystane w filmie: Yonge Street, Gardiner Expressway, University of Toronto, Cheery Street.

  1. Good Will Hunting (Buntownik z wyboru).

Reżyser: Gus Van Sant

Rok: 1997

Lokalizacje w Toronto wykorzystane w filmie: University of Toronto, Church Street, nieisteniejący już Upfront Bar & Grill, Crown Life building (Bloor & Church Street).

  1. Billy Madison

Reżyser: Tamra Davis

Rok: 1995

Lokalizacje w Toronto wykorzystane w filmie: Casa Loma, Black Creek Pioneer Village, Parkwood Estate & Gardens, John Ross Robertson Junior Public School, Northern Secondary School.

  1. It 1 & 2

Reżyser: Andres Muschietti

Rok: 2017 & 2019

Lokalizacje w Toronto wykorzystane w filmie: Cranfield House (tylko sceny w środku), 124 Queens Drive, Weston, Knesseth Israel Synagogue.

  1. Pacific Rim.

Reżyser: Guillermo del Toro

Rok: 2013

Lokalizacje w Toronto wykorzystane w filmie: Bluffers Park, Hearn Generating Station, Elizabeth Street, Pinewood Toronto Studios.

  1. Police Academy

Reżyser: Hugh Wilson

Rok: 1984

Lokalizacje w Toronto wykorzystane w filmie: Humber College Lakeshore Campus, Cherry Street Bridge, parking pomiędzy Carlaw and Pape Ave, Lakeshore Boulevard.

Z wizytą w Halifax oraz Saint John.

Moimi ostatnimi punktami wycieczki po wschodnim wybrzeżu Kanady były Halifax w prowincji Nowa Szkocja oraz Saint John w Nowym Brunszwiku. Na wstępie muszę przyznać, że o ile Halifax był strzałem w dziesiątkę, niestety wizyta w Saint John bez samochodu nie jest najlepszym pomysłem. Większość najpiękniejszych i interesujących miejsc znajduje się poza miastem, a dojazd do nich transportem publicznym jest praktycznie niemożliwy. Dlatego jeśli myślicie o odkrywaniu Nowego Brunszwiku, koniecznie rozważcie wynajęcie samochodu jeśli nie podróżujecie swoim.


Halifax.

Podróż autobusem z Charlottetown do Halifaxu zajęła około 5 godzin z jedną krótką przesiadką w Amherst. Koszt biletu to niecałe 70CAD (Maritime Bus).

Zatrzymałam się w HI Halifax International Hostel i po raz kolejny miejsce należące do sieci HI Hostels okazało się trafnym wyborem. Za trzy noce w pokoju dzielonym zapłaciłam 110CAD.

Zatrzymując się w tym hostelu miałam niesamowite szczęście poznać ludzi, z którymi spędziłam większość czasu, wspólnie zwiedzając Halifax. Tak jak już wspominałam wcześniej, podróżowanie w pojedynkę niesie ze sobą wiele okazji do poznawania nowych, interesujących ludzi.

Halifax przywitał mnie oczywiście deszczowo. Nie byłam zdziwiona biorąc pod uwagę, że w tym mieście średnio połowę dni w roku pada deszcz. Jednak to nie tylko deszcz przykuł moją uwagę. To miasto było niezwykle spokojne. Niby rozbudowane i nieco bardziej wielkomiastowe niż Charlottetown, ale  mimo to czułam jakby czas się w nim zatrzymał. Oczywiście w pozytywnym znaczeniu.

Pierwsze co zrobiłam po zakwaterowaniu się w hostelu to wybrałam się na spacer wzdłuż Halifax Waterfront i mimo siąpiącego deszczu, spacer w takich okolicznościach miał swój urok.

Będąc w okolicy Watefront warto wstąpić do Pier 21, czyli kanadyjskiego muzeum emigracji. To tutaj aż do 1971 roku przybijały statki z emigrantami na pokładzie. To w tym miejscu przechodzili oni kwarantannę, a następnie byli rozsyłani po całej Kanadzie.

Koszt wstępu do muzeum dla osoby dorosłej to 13CAD.

Ciekawostka: po wojnie duży odsetek emigrantów stanowiły kobiety, które zakochane w żołnierzach służących na europejskich frontach, przypłynęły do Kraju Klonowego Liścia za ukochanymi.

Będąc przy wybrzeżu warto przepłynąć się statkiem z portu w Halifax (Alderney Ferry) do centrum Dartmouth. W trakcie krótkiej podróży można podziwiać całkiem niezły widok na Waterfront Halifax. Cena biletu to 2.50CAD w jedną stronę.

Będąc po drugiej stronie brzegu, w Dartmouth warto wybrać się do The Alderney Landing Market, który znajduje się tuż przy terminalu. Oprócz stałych straganów z lokalnymi dobrociami, w weekendy możecie trafić na Farmers Market. Poza tym jeśli nie macie w planach zagłębiać się dalej w miasto, warto poświęcić, krótką chwilę na Ferry Terminal Park, który również znajduje się zaledwie kilka kroków od portu. Polecam wybrać się tam rano, po drodze kupić pyszną kawę w lokalnej kawiarni i usiąść na ławce w parku z widokiem na miasto Halifax.

Koniecznie wybierzcie się na spacer w kierunku Halifax Citadel National Historic Site, z którego rozpościera się widok na centrum miasta. Jeśli pogoda jest ładna to zachód słońca z tego miejsca robi wrażenie. Poza tym oczywiście biorąc pod uwagę historyczne znaczenie tego miejsca, warto wybrać się na małe zwiedzanie – wokół, ale również i w środku. XIX wieczne fortyfikacje, wybudowane przez Brytyjczyków na wzgórzu, po dziś dzień odwiedzają liczne rzesze turystów.

Będąc w okolicach fortu, warto odwiedzić również Public Gardens.

Dla tych, którzy szukają spokojnego miejsca do odpoczynku z dala od turystów polecam Chocolate Lake. Znajduje się ono około 5-6km od centrum Halifax i bez problemu można się tam dostać na rowerze!

Uwaga, wskazówka! W Halifax możecie wypożyczyć rowery totalnie za FREE! Emera Oval oferuje wynajem rowerów, rolek oraz innego sprzętu za darmo. Jedynym warunkiem jest pozostawienie swojego dowodu tożsamości (ID, paszport, prawo jazdy) na czas wynajmu.

Pisząc o mieście Halifax trudno nie wspomnieć o tragedii, która wydarzyła się w 1917 roku i odcisnęła piętno na mieszkańcach tego atlantyckiego miasta. 6 grudnia w Zatoce Bedford Basin zderzyły się: francuski frachtowiec, po brzegi wyładowany materiałami wybuchowymi oraz belgijski statek. 20 minut po zderzeniu nastąpił wybuch, który pozbawił życia około 2 tysięcy ludzi, ranił 9 tysięcy, a 600 odniosło obrażenia oczu. W promieniu 800 metrów wszystkie zabudowania zostały dosłownie zmiecione z powierzchni ziemi.

To bardzo smutne wydarzenie, jednak warto o nim wiedzieć wybierając się do Halifax. Spacerując ulicami tego miasta można wyczuć, że ta tragedia jest wciąż żywa wśród jego mieszkańców.

To również tutaj, w Halifax zostało pochowanych 150 ofiar katastrofy Titanica, który zatonął „zaledwie” 700 mil od brzegu miasta.


Peggy’s Cove.

Przyszedł czas na moje drugie ulubione (zaraz po Wyspie Księcia Edwarda) miejsce we wschodniej części Kanady, czyli Peggy’s Cove. Większość z Was może już kojarzyć to miejsce, bo jest iście pocztówkowe.

Latarnia w Peggy’s Cove jest najbardziej fotografowaną latarnią morską w Nowej Szkocji. Jej oryginalna drewniana wersja powstała w 1868 roku i kiedy ta została zatopiona, na jej miejsce wybudowano w 1915 roku tę oto znaną nam ze zdjęć.

Fenomenem tej latarni wzniesionej na granitowych głazach jest to, że nie trzeba mieć talentu fotograficznego, świetnego sprzętu i pół dnia zdjęciowego, by uwiecznić to cudo. Jej malownicze położenie robi robotę i trudno jest o złe ujęcie.

Jednak Peggy’s Cove to nie tylko latarnia morska. To przede wszystkim urocza, malutka wioska rybacka. Można ją spokojnie obejść w 20 minut, ale zauroczeni pięknem tego miejsca możecie spędzić tam dużo więcej czasu. Proste, kolorowe domki, rozrzucone sieci rybackie i łódki na brzegach proszą się o chwilę uwagi i tylko czekają by uchwycić je w kadrze.

Na przestrzeni lat wioska ta była w stanie zachować swój surowy, oryginalny charakter dzięki bardzo zaostrzonym przepisom regulującym zakup domu, gruntu i osiedlenie się. Dla osoby z zewnątrz jest to praktycznie niemożliwe, a wioskę zamieszkują rodziny, które mają tutaj swoje korzenie.

Jeśli nie podróżujecie samochodem, do Peggy’s Cove dotrzeć możecie autobusem wycieczkowym z Halifax. Koszt to 59CAD. Więcej informacji znajdziecie tutaj.


Saint John.

Po niezapomnianej wizycie w Nowej Szkocji przyszedł czas na krótką wizytę w Nowym Brunszwiku, a konkretniej w Saint John. Podróż autobusem z Halifaxu zajęła około 5 godzin i kosztowała mnie 80CAD (znowu Maritime Bus).

Zatrzymałam się w maluteńkim Newman House Hostel, który oferował najtańszy nocleg jaki udało mi się znaleźć w centrum miasta. Za dwie noce w pokoju dzielonym zapłaciłam 60CAD. Jednak miałam to szczęście , że oprócz mnie nikt inny w tym pokoju się nie zameldował, więc miałam go tylko dla siebie. Generalnie hostel ten nie był bardzo zły, ale też nie zaliczyłabym go do moich ulubionych. W skali 1 do 10, oceniłabym go na 5.

Już po kilku godzinach pobytu w Saint John wiedziałam, że popełniłam błąd zatrzymując się tam na trzy dni. To było zdecydowanie za dużo jeśli nie posiada się samochodu. Na miejsce dotarłam w niedzielę i większość sklepów oraz restauracji zastałam zamkniętych. Głodna i spragniona skierowałam swoje kroki do Tim Hortons i słowo daję, nigdy kawa, kanapka oraz zupa z tej sieciówki nie smakowały mi tak bardzo. Najedzona i optymistycznie nastawiona ruszyłam w miasto, by nie tracić cennego czasu. No cóż, mój zapał zgasł gdy zorientowałam się, że w ciągu godziny zobaczyłam w zasadzie wszystko co można było zobaczyć w tym mieście.

Rzeźby Johna Hooper.

Prace kanadyjskiego rzeźbiarza można znaleźć w wielu miejscach w Kanadzie oraz na świecie. Te w Saint John zostały wystawione w 1984 roku i po dziś dzień cieszą oczy mieszkańców oraz turystów.

Reversing Rapids, czyli miejsce gdzie prąd rzeki St. John zawraca i ponownie wpada do Zatoki Fundy to punkt, który warto zobaczyć będąc w Saint John. Żeby sprawdzić w jakich godzinach najlepiej zaobserwować to zjawisko zajrzyjcie tutaj. Za 15CAD możecie wejść na tzw. skywalk, czyli obserwatorium, z którego dzięki szklanej podłodze możecie oglądać zjawisko w pełnej okazałości.

Saint John City Market to jedyny market w mieście. Można zaopatrzyć się tam w żywność prosto od kanadyjskich farmerów i produkty ręcznej roboty od lokalnych artystów. Dzięki temu, że w mieście nie ma drugiego takiego miejsca, market ten jest unikalny nie tylko dla turystów, ale również i dla mieszkańców.

Jeśli szukacie ciszy, zieleni i wody to Rockwood Park jest miejscem wartym uwagi. Szczególnie polecam Lily Lake, które znajduje się tuż na krawędzi parku, od strony miasta.

Mimo, że Saint John mnie rozczarowało, nie wykluczam ponownej wizyty w tym mieście. Następnym razem jednak upewnię się, że wybiorę się tam samochodem, by w pełni odkryć uroki Nowego Brunszwiku. W końcu Zatoka Fundy to jedno z najpiękniejszych miejsc w całej Kanadzie i nie spocznę dopóki nie zobaczę Hopewell Rocks.

Moje niezadowolenie mogło również wynikać ze zmęczenia. Saint John było moim ostatnim przystankiem podróży po wschodnim wybrzeżu Kanady. Dwa tygodnie spania w hostelach, wielogodzinnych podróżach autobusami oraz bardzo intensywnym zwiedzaniu myślę, że dopadło mnie też zmęczenie materiału i ciężko było zadowolić moje oczekiwania.


Do Toronto wróciłam samolotem. Lot Air Canada kosztował mnie nieco ponad 200CAD.

Kolejny etap mojego poznawania Kanady to 3 dniowa podróż pociągiem z Toronto (Ontario) do Jasper (Alberta)!    

14 rzeczy, które powinieneś wiedzieć zanim zamieszkasz w Toronto.

Są takie rzeczy, które każdy przed przeprowadzką do Toronto wiedzieć powinien.

  1. Po pierwsze – wielokulturowość.

Toronto jest w światowej czołówce miast pod względem wielokulturowości. Według danych z 2016 roku, 51,2% osób mieszkających w Toronto to osoby, które urodziły się poza Kanadą. Mieszkańcy tego miasta mówią w ponad 170 językach świata i reprezentują ponad 250 kultur. Robi wrażenie, co?

Dokładnie pamiętam reakcję moją i mojej przyjaciółki, kiedy po raz pierwszy po przylocie do Toronto, zdałyśmy sobie sprawę, jak bardzo to miasto jest różnorodne narodowościowo. Przeżyłyśmy taki szok, że nawet rozważałyśmy przeprowadzkę do innego miasta w Kanadzie. Na szczęście do tego nie doszło i obie szybko zaczęłyśmy dostrzegać w tej różnorodności same plusy.


  1. Po drugie, rozrywka.

Toronto to miasto, w którym nie da się nudzić. Słowo honoru. No chyba, że chcesz się nudzić, to wtedy się da.

Zimą miłośnicy sportów zimowych, a szczególnie jazdy na łyżwach lub hokeja mogą wybierać aż spośród 110 lodowisk! Część z nich znajduje się w halach sportowych, a druga część pod chmurką. Jesteś fanem nart/snowboardu? Wskakuj w samochód i po dwóch godzinach jazdy znajdziesz się na jednym ze stoków w Blue Mountain.

Śnieg i minusowe temperatury to nie Twoje klimaty? To nie problem, możesz wybierać spośród 50 kin, rozsianych po całym Toronto i najbliższej okolicy, długiej listy muzeów, czy jeszcze dłuższej listy restauracji i kawiarni. Lubisz kryminały i zagadki? W Toronto jest mnóstwo świetnych escape roomów. Kręcą Cię gry planszowe? Możesz odwiedzić jedną z wielu board game coffee shops, czyli kawiarni, w których w trakcie picia kawki, herbatki lub czegoś wyskokowego możecie wypożyczyć gry planszowe i grać do woli.

Latem roi się od festiwali, na których celebruje się kultury i smaki całego świata. I tak mamy m.in. festiwal grecki, polski, chiński, ukraiński, czy tak bardzo popularny i kolorowy – karaibski.

Temat rozrywki w Toronto to temat rzeka. Można pisać w nieskończoność o klubach, w których możemy rzucać siekierą do tarczy, restauracjach, w których jemy z zamkniętymi oczami, czy polach do mini golfa. Tak, to jest zdecydowanie temat na osobny wpis!


  1. TTC, czyli komunikacja miejska.

Torontończycy żartobliwie rozwijają skrót TTC jako Take The Car. Komunikacja miejska w tym mieście jest bardzo rozbudowana, jednak mimo to nie zawsze można na niej polegać. Wystarczy mała awaria w metrze, by sparaliżować całe miasto. Z kolei tory tramwajowe niestety, często nie mają odrębnego pasa i dzielą ulicę z samochodami, więc wystarczy mały korek co kilka przecznic, by spowolnić tramwaj na dobre. To samo dotyczy autobusów.

Kolejną rzeczą, którą powinniście wiedzieć jest to, że komunikacja miejska nie ma tutaj rozkładu jazdy, a przynajmniej takowy nie jest upubliczniony. Na darmo możecie szukać rozkładu na przystankach. Jedyne z czego możecie skorzystać to tablice (na stacjach metra i niektórych przystankach) oraz aplikacje na telefon, z których dowiecie się kiedy mniej więcej przybędzie następne metro/tramwaj/autobus.


  1. Teoretycznie 4 sezony, ale w praktyce tylko 2.

W Ontario oficjalnie rozróżniane są cztery pory roku, jednak że w praktyce mamy tylko zimę i lato. Wiosny, która jest moją ulubioną porą roku w tej części Kanady praktycznie nie ma. W dosłownie przeciągu kilku dni, ze śniegu i mrozów, stolica Ontario od razu przechodzi do temperatur powyżej 20 stopni Celsjusza. Z kolei po lecie następuje 2-3 tygodniowa jesień i nadchodzi mroźna, wielomiesięczna zima.


  1. Ceny mieszkań i domów.

Ceny nieruchomości w Toronto, obok Vancouver są najwyższymi w całej Kanadzie. Dotyczy to zarówno wynajmu jak i kupna.

Dlatego nie dziwi tutaj nikogo, że młodzi ludzie z oszczędności (no i wygody, nie oszukujmy się) mieszkają ze swoimi rodzicami bardzo długo.


  1. Jedzenie.

Tak jak wspomniałam, ta wielokulturowość Toronto ma wiele plusów, a jednym z największych jest – jedzenie. Dzięki temu, że miasto jest mieszanką kultur z całego świata, dostęp do nawet najbardziej egzotycznych kuchni i smaków jest tutaj na wyciągnięcie ręki.

Możecie zjeść śniadanie w amerykańskim stylu, lunch po grecku, a kolację meksykańską.


  1. Kawiarnie.

Dobra kawa to coś co kocham najbardziej na świecie. A jeśli do tego dodamy klimatyczny i oryginalny wystrój, dobrą muzykę i może jeszcze dobre ciasteczko – to oddaje całe swoje serducho.

Na szczęście w Toronto roi się od świetnych kawiarni z wyśmienitą kawą. I znowu – kawą z całego świata. Najbardziej fascynujące jest to, że odwiedziłam już naprawdę wiele kawiarni, a i tak za każdym razem odkryję jakąś nową, w której jeszcze nie byłam.


  1. Drogie podróżowanie.

To jest niestety największy ból każdej osoby, która zdecydowała się emigrować do Kanady, a wcześniej kochała podróże. Rozpieszczona tanimi lotami w Europie i USA, przeżyłam szok gdy po przylocie do Kanady zaczęłam planować pierwszą wycieczkę. Drogie loty i bilety autobusowe oraz kolejowe to niestety rezultat ogromnych odległości. Niejednokrotnie taniej jest znaleźć bilet na lot do Londynu, aniżeli do Vancouver.

Ale, hej! Jeśli już zainwestujecie w podróże po Kanadzie to nie pożałujecie ani jednego wydanego na to dolara. Kanada jest ogromnym, przepięknym i nadal nieodkrytym państwem. Góry, jeziora, fauna i flora są magiczne. Zakochacie się. I jak już raz się wybierzecie na odkrywanie kraju klonowego liścia to nigdy nie będzie chcieli przestać.


  1. Alkohol.

Mój ulubiony temat. Ograniczony dostęp do alkoholu, był kolejnym szokiem zaraz obok wielokulturowości, który uderzył nas tuż po przylocie. Wtedy jeszcze, trzy lata temu alkohol można było kupić tylko i wyłącznie w specjalnych sklepach monopolowych (Beer Store, LCBO) w ściśle wyznaczonych godzinach. Pamiętam, że w głowie mi się nie mieściło, że w sobotni wieczór nie mogę kupić piwa, bo jest już po 21! Na szczęście teraz się to zmienia i niektóre supermarkety również otrzymały pozwolenia na sprzedaż alkoholu.

Kolejny szok – last call. Idąc do baru czy klubu, prędzej czy później spotkacie się z tzw. last call, czyli ostatnią szansą na zakup alkoholu przed zamknięciem baru. Pewnie myślicie sobie, że taki last call jest około 5 nad ranem? Nic bardziej mylnego! Godziny są regulowane prowincjonalnie, i tak np.w Ontario last call jest o 1:45, czyli dokładnie 15 minut przed zamknięciem baru. Po godzinie 2 w nocy sprzedaż alkoholu jest zakazana.

I taka ciekawostka: w Kanadzie, by sprzedawać czy serwować alkohol trzeba posiadać specjalną licencję, czyli smart serve. By taka licencję zdobyć trzeba zaliczyć krótki kurs online zakończony egzaminem.


  1. Marihuana.

17 października 2018 roku Kanada zalegalizowała rekreacyjnie marihuanę i od tego momentu cannabis stores zaczęły wyrastać jak grzyby po deszczu. Obecnie spacerując ulicami Toronto można zauważyć jak bardzo ilość tych sklepów rośnie z miesiąca na miesiąc. W promieniu 15 minut spacerkiem od miejsca, w którym mieszkam doliczyłam się aż pięciu sklepów. To więcej niż ilość sklepów z alkoholem.


  1. LGBTQ.

W światowym rankingu miast przyjaznych LGBTQ (Lesbian, gay, bisexual, transgender and queer), Toronto zajmuje trzecie miejsce tuż po Madrycie i Amsterdamie. Przechadzając się jego ulicami można zauważyć wiele tęczowych flag oraz transparentów.

Co roku w czerwcu odbywa się tutaj jedna z największych Pride Parade na świecie. W 2017 roku sam premier Justin Trudeau wziął udział w paradzie, co oczywiście później znalazło się na językach całego świata.


  1. Groupon – must have.

Nie oszukujmy się. Toronto jest obok Vancouver najdroższym miastem w Kanadzie. Dlatego warto zaprzyjaźnić się z Grouponem, czyli stroną która oferuje produkty, usługi, rozrywki itp. w obniżonych cenach. Dzięki tej stronie taniej zjemy kolację w dobrej restauracji, spędzimy miło czas na mini golfie, w galerii sztuki lub wraz z przyjaciółmi uciekniemy z Escape Roomu.


  1. Unikaj Dundas Square.

Dundas Square to taki Times Square w Toronto. Turyści go kochają, mieszkańcy niekoniecznie.

Pamiętam moją pierwszą wizytę w tym mieście, było to jeszcze w czasie gdy byłam au pair w USA i do Kanady przyleciałam żeby zobaczyć Niagarę od strony Kanadyjskiej. Oczywiście wylądowałam wtedy na Dundas Square. Wtedy zrobiło na mnie spore wrażenie. A teraz, po trzech latach mieszkania w tym mieście, planuję swoje wizyty w centrum tak by raczej uniknąć tego miejsca. Teraz wiem, że jest to jedno z mniej bezpiecznych miejsc w Toronto. Roi się tu od osób bezdomnych i uzależnionych od wszelakich używek. Łatwo tam również paść ofiarą kieszonkowców.

Tuż przy tym skrzyżowaniu znajduje się TPH Supervised Injection Services, czyli miejsce gdzie osoby uzależnione od narkotyków mogą się udać, by z pomocą wykwalifikowanej pielęgniarki, w sanitarnych warunkach wstrzyknąć sobie dawkę. Wiem, brzmi bardzo kontrowersyjnie, ale miejsce to ma na celu zapobieganie przedawkowaniom oraz rozprzestrzenianiu się HIV i innych chorób zakaźnych. Nie, w tym miejscu osoby uzależnione nie zaopatrują się w narkotyki. Zaopatrują się z kolei w jednorazowe strzykawki, otrzymują  również pomoc od wykwalifikowanego personelu i mogą korzystać z pomocy psychologa.


  1. Narcity & Blogto.

Narcity oraz blogto to będą Twoje stałe lektury tuż po przyjeździe do Toronto. To z nich dowiesz się o najważniejszych wydarzeniach kulturalnych, tam znajdziecie rekomendacje, gdzie najlepiej zjeść i to również tam zainspirujecie się co i gdzie zobaczyć w najbliższej okolicy.

Wyspa Księcia Edwarda – śladami Ani z Zielonego Wzgórza.

Wyjeżdżając do Kanady towarzyszyło mi wiele strachu, wątpliwości i niewiadomych. Jednak jedna rzecz była pewna: nie zamierzałam wyjechać z Kanady bez odwiedzenia Wyspy Księcia Edwarda (Prince Edward Island). Wiedziałam, że nawet jeśli w Kanadzie mi nie wyjdzie i będzie mi dane wracać z przysłowiowym podkulonym ogonem za miesiąc, czy dwa to zanim wsiądę na pokład samolotu powrotnego do Polski, zobaczę Wyspę, z której pochodzi moja ulubiona postać książkowa z dzieciństwa – Ania „nie Andzia” Shirley.

Postać rudowłosej sieroty z Zielonego Wzgórza towarzyszy mi od moich ósmych urodzin. Dokładnie pamiętam jak moja mama wręczyła mi książkę z różową okładką, z której uśmiechała się do mnie dziewczynka z włosami koloru pomarańczowego. Do dziś regularnie wracam do książek i filmów, a podróż na Wyspę Księcia Edwarda to zawsze było wspólne marzenie mojej mamy i moje. Ja je spełniłam dokładnie dwa lata temu. Teraz tylko czekam, aż sytuacja pandemiczna na świecie się unormuje i razem spełnimy marzenie mojej mamy.


Podróż autobusem z Quebec City do Charlottetown to wyższa szkoła jazdy. Niestety, nie ma bezpośrednich autobusów i trzeba się kilkakrotnie przesiadać. Oczywiście, możecie wybrać opcję lotniczą, jednakże wtedy musicie się liczyć z wyższymi kosztami. Moim założeniem w trakcie podróży, było zobaczyć jak najwięcej za jak najmniejsze pieniądze. Dlatego też zdecydowałam się na podróż autobusem.

Tak dokładnie wyglądała moja trasa:

Quebec City -> Riviere Du Loup – 2.5 godziny jazdy.

Riviere Du Loup -> Moncton, Nowa Szkocja– 9 godzin.

Do Moncton dotarłam późnym wieczorem i tam też musiałam nocować, ponieważ kolejny autobus odjeżdżał rano następnego dnia. Zatrzymałam się w Université de Moncton i za jedną noc zapłaciłam 74CAD. Oprócz kilku przygód typu jak dostać się w nocy do hotelu bez korzystania z Ubera (w Moncton Uber nie działa, a przynajmniej tak było dwa lata temu) wszystko było w jak najlepszym porządku. Hostel znajdował się na kampusie uniwersyteckim, był bardzo przyzwoity, a śniadanie, które było wliczone w cenę było bardzo smaczne.

Moncton -> Amherst – 1 godzina jazdy.

Amherst -> Charlottetown, Wyspa Księcia Edwarda – 2 godziny.

Podsumowując, pierwszego dnia spędziłam prawie 12 godzin w podróży, a drugiego „zaledwie” 3.

W związku z tym, że przemieszczałam się głównie autobusami, zwiedzanie Wyspy Księcia Edwarda było dość ograniczone. Niestety, opcja wypożyczenia samochodu odpadała – moje polskie prawo jazdy nie było już ważne w Kanadzie. Przylatując z międzynarodowym prawem jazdy (które notabene wyrabiacie w Polsce, w Wydziale Komunikacji) musicie pamiętać, że jest ono ważne tylko przez krótki okres czasu. To jak długo, zależy od prowincji. W Ontario na takim dokumencie można jeździć przez dwa miesiące. Potem trzeba wyrabiać kanadyjskie prawo jazdy. 


Zatrzymałam się w stolicy prowincji, czyli Charlottetown. Już w drodze do hotelu przekonałam się jak bardzo wyjątkowe jest to miejsce. Maszerując żwawo do hostelu, ze sporych gabarytów plecakiem na plecach zwróciłam uwagę starszego Pana, który życzliwie zapytał mnie, czy potrzebuję pomocy z dotarciem do celu. Nie zgubiłam się i wiedziałam w którym kierunku mam iść, ale powiedziałam mu dokąd idę. Ten z uśmiechem na ustach odpowiedział, że idzie w tą samą stronę, może mi potowarzyszyć i opowiedzieć co nieco o Wyspie. Zgodziłam się, bo tak szczerego i przyjaznego uśmiechu u obcej osoby chyba nigdy jeszcze nie widziałam. W trakcie krótkiego spaceru dowiedziałam się kilku ciekawostek o lokalnej społeczności, Charlottetown oraz Lucy Maud Montgomery. Oh, jak bardzo ten mały ukłon życzliwości mnie uszczęśliwił. Wyspa, którą od dziecka idealizowałam jest w rzeczywistości naprawdę bardzo wyjątkowa.

Nocowałam w HI Charlottetown Backpackers Inn i byłam zachwycona! To był zdecydowanie jeden z moich ulubionych hosteli jak do tej pory. Koszt za 3 noce w środku sezonu wyniósł 120CAD. To naprawdę bardzo mało, a warunki były świetne!

Charlottetown to miasto liczące około 36 tysięcy mieszkańców. Jak możecie się zatem domyślić daleko mu do wielkomiejskości Toronto czy Vancouver. I dobrze!

Spacerując uliczkami miasta przez cztery dni miałam okazję przekonać się, że mieszkańcy Wyspy są niesamowicie życzliwi i rozmowni. Nie jestem w stanie zliczyć z iloma przypadkowymi „tubylcami” miałam okazję rozmawiać w sklepie, kawiarni, parku, czy nawet przystanku autobusowym.

Samo miasteczko jest bardzo urocze. Zresztą zobaczcie sami na zdjęciach poniżej.


Cavendish to był zdecydowanie mój ulubiony punkt wycieczki! To tam znajduje się wiernie odtworzone Zielone Wzgórze, Las Duchów oraz pozostałości po domu, w którym mieszkała autorka powieści.

Do Cavendish z Charlottetown dostałam się specjalnym busem. Rozkład oraz cennik możecie znaleźć tutaj. Jestem osobą, która w trakcie podróży wstaje bladym świtem, w przekonaniu, że jeśli pośpię ekstra godzinę, czy dwie stracę tak wiele z mojego cennego czasu w danym miejscu. Dlatego też oczywiście swój bilet zarezerwowałam na pierwszą możliwą godzinę poranną. Byłam pewna, że do Green Gables Heritage Place dostanę się jeszcze przed dzikimi tłumami. Na miejsce dotarłam przed 9 i już kilka osób stało w kolejce do kas (kasy otwierane są o 9). Pamiętam, że wstrzeliłam się czasowo idealnie! Tuż po mnie podjechało kilka dużych autobusów, z których wytoczyły się tłumy turystów. Na szczęście, ja już czekałam na przodzie kolejki.

Po zakupie biletu (cena za dorosłego to 8$, czyli nic wygórowanego) przeniosłam się w czasie. Naprawdę. Kto był ten wie o czym mówię.

Byłam zachwycona przede wszystkim dlatego, że Zielone Wzgórze zostało odzwierciedlone bardzo realistycznie i skromnie. Nie było przepychu, przesady, wszystko było wręcz minimalistycznie idealne. Tylko spójrzcie!

Przybycie na miejsce skoro świt się opłaciło. Mogłam nie tylko zrobić zdjęcia bez wielkich tłumów robiących za tło, ale również weszłam do środka domu Ani z marszu. Natomiast, gdy już z niego wychodziłam moje oczy ujrzały sporej długości kolejki.

W środku domu Cuthbertów również postawiono na  skromność i autentyczność.

Po zobaczeniu Zielonego Wzgórza od środka, skierowałam się w stronę Lasu Duchów. Wydeptaną ścieżką przeszłam około kilometra i dotarłam do The Site of Lucy Maud Montgomery’s Cavendish Home, czyli miejsca gdzie kiedyś stał dom dziadków pisarki. To tam spędziła ona 37 lat swojego życia i to tam właśnie powstała bestsellerowa powieść o Ani. Warto wiedzieć, że wstęp na ten teren jest płatny i nie jest on wliczony w cenę biletu na Zielone Wzgórze.

Po zwiedzeniu całej okolicy Zielonego Wzgórza wybrałam się spacerkiem do stworzonej nieopodal wioski na wzór Avonlea. To miejsce niestety nie wzbudziło mojego wielkiego zainteresowania, aczkolwiek będąc w okolicy, warto się zatrzymać.

Kolejne swoje kroki skierowałam na plażę. W końcu chciałam zobaczyć na własne oczy te słynne, piękne wydmy.

Wieczorem wracając do Charlottetown przeglądałam zdjęcia, które zrobiłam tego dnia i już wiedziałam, że ciężko będzie mi zasnąć tej nocy. Czułam się jak dziecko po całym dniu w parku rozrywki: zmęczona, ale bardzo szczęśliwa.


O przedstawieniu „Ania z Zielonego Wzgórza” dowiedziałam się właściwie po dotarciu do Charlottetown. Plakaty obwieszczające musical kusiły na każdym kroku i nie mogłam się powstrzymać.

Bilet kupiłam w przeddzień przedstawienia za 80CAD. Nie było zaskoczeniem, że większość sali wypełniona była dziewczynkami w wieku 8-12 lat wraz z mamami. Wszystkie one, ze mną na czele, siedziały wbite w fotele, z szeroko otwartymi oczami i dreszczami na ciele.

Sztuka sama w sobie była bardzo przyjemna, dobrze zagrana i wiernie odzwierciedlająca książkę. Zdecydowanie wydarzenie warte swojej ceny.


Ha! Założę się, że kiedy słyszycie Wyspa Księcia Edwarda to do głowy przychodzi Wam tylko rudowłosa Ania. A powinniście wiedzieć, że Wyspa słynie z ziemniaków! PEI rocznie produkuje średnio 2.5 biliona pounds (lb) tego warzywa i jest głównym importerem na terenie Kanady.

Wyspa ma świetne warunki do uprawy ziemniaków. Czerwona ziemia, bogata w żelazo oraz odpowiednia wilgotność tworzą idealne środowisko do upraw.

Dlatego, będąc na Wyspie koniecznie spróbujcie frytek oraz homara, z którego PEI również słynie i jest bardzo dumne.

Byłabym zapomniała! Do rzeczy, których koniecznie trzeba spróbować na Wyspie dodajcie lody Cow’s. Zostały one kilkakrotnie okrzyknięte najlepszymi lodami i słusznie!


A na zakończenie taka ciekawostka, którą usłyszałam od starszego Pana w moim pierwszym dniu na Wyspie. Mieszkańcy PEI, wcale nie są dumni z książki i pisarki, która przyniosła im sławę na cały świat. Podobno są zmęczeni turystami, którzy przyjeżdżają na Wyspę tylko i wyłącznie dla Zielonego Wzgórza. Dla nich Wyspa to przede wszystkim przepiękne widoki, natura oraz jej zasoby, a nie fikcja stworzona ponad 100 lat temu.

No cóż, osobiście uważam, że takie podejście jest trochę niesprawiedliwe. W końcu turystyka na Wyspie jest nadal w dużej mierze napędzana przez rzesze fanów Ani oraz L.M.Montgomery. Ale co ja tam wiem. Bez wstydu mogę się przyznać, że zaliczam się do tego grona turystów, których do wizyty na Wyspie Księcia Edwarda skłoniła właśnie miłość oraz sentyment do Ani z Zielonego Wzgórza.

Jak szukać pracy w Kanadzie?

W ostatnim czasie kilka osób zapytało mnie jak i gdzie szukać pracy w Kanadzie. Mimo, że jest to temat złożony i wszystko zależy od tego jakiej pracy szukacie, postanowiłam poświęcić mu trochę więcej uwagi w osobnym wpisie. Może na początek, krótko opiszę gdzie ja do tej pory znajdowałam pracę w Kanadzie i jak się do tego zabierałam.

Otóż, kiedy przyleciałam do Kanady po raz pierwszy na program IEC Working Holiday nie miałam zagwarantowanej pracy i za poszukiwania zabrałam się już na miejscu. Pierwszą pracę znalazłam po trzech tygodniach od przylotu i przepracowałam w niej aż(!) 3 dni. Było to w malutkiej kawiarni w zachodniej części Toronto. Wolałaby się tutaj nie rozwodzić co poszło nie tak, ale mogę powiedzieć ogółem, że warunki które były obiecane na rozmowie kwalifikacyjnej bardzo odbiegały od rzeczywistości.

W tym samym dniu, w którym zrezygnowałam z „pierwszej pracy” dostałam telefon z inną ofertą pracy. Niestety, jedyną opcją, którą mi zaoferowano, było 1/2 etatu i koniec końców zmuszona byłam nadal szukać czegoś dodatkowego. I tak kilka dni później znalazłam kolejną pracę, tym razem na pełen etat.

Dlaczego o tym piszę? A no dlatego, że każde z tych miejsc pracy znalazłam w inny sposób. Pierwszą pracę, tą w kawiarni wyszukałam na Facebooku na jednej z grup dla uczestników IEC. Drugą dostałam z polecenia i o tym napiszę troszkę więcej poniżej. Z kolei do trzeciej pracy aplikowałam poprzez popularny portal Indeed.  

Tak pokrótce wyglądało moje szukanie pracy w trakcie mojego pierwszego roku w Kanadzie. Poniżej znajdziecie małą ściągawkę z propozycjami gdzie i jak szukać pracy. Nie koniecznie musicie czekać z poszukiwaniami, aż do Waszego przylotu do kraju klonowego liścia. W dobie internetu i spotkań online, zdecydowanie możecie zacząć szukać pracy już wcześniej – z Europy, czy innego zakątka na świecie!

Facebook

Co prawda nie jest to sposób, który poleciłabym w 100%, ale skoro ja tak znalazłam swoje pierwsze zatrudnienie, myślę, że powinnam o tym wspomnieć.

Otóż jest mnóstwo grup na Facebooku, na których możecie znaleźć oferty pracy. Zaczynając od grup poświęconych IEC, poprzez grupy dla polaków za granicą / w Kanadzie, aż po grupy, które są przeznaczone tylko i wyłącznie do zamieszczania ogłoszeń o pracę.

Szukając zatrudnienia na portalu Facebook musicie jednak pamiętać, że są to często prace fizyczne i żmudne mogą się okazać poszukiwania na stanowisko managera. Najwięcej ogłoszeń jest oczywiście w turystyce ( to jeśli chodzi o grupę IEC), opiece nad dziećmi, sprzątaniu, kelnerowaniu, czy budowlance. Pamiętajcie również, że musicie być bardzo ostrożni, bo niestety czasami zdarza się, że ogłoszenia tam zamieszczane mogą okazać się zwykłym skamem.

Indeed.

Indeed.com to bardzo łatwo skonstruowany portal, stworzony tylko i wyłącznie na potrzeby szukania pracy. Możecie od razu założyć sobie konto, załadować swoje resume i zacząć je wysyłać w odpowiedzi na oferty pracy, które Was interesują. Jest to stronka bezpieczna, zaufana i ciesząca się wielką popularnością w Kanadzie. Polecam również aplikację dzięki, której regularnie możecie otrzymywać powiadomienia o nowych ofertach i bezpośrednio przez nią aplikować.

Newcomer Information Centres

Na ogół Newcomer Centres nie pomagają osobom na IEC, ponieważ takie osoby nie są stałymi rezydentami, a jedynie tymczasowymi. W takich miejscach pomocy w znalezieniu pracy mogą głównie szukać osoby, które przyjechały do Kanady np. poprzez Express Entry czy Refugee program.

Ja sama, udając się do takiego centrum o tym nie wiedziałam. Miałam to szczęście, że jeden z pracowników postanowił mi pomóc. Jego przyjaciel był wtedy głównym managerem w jednym z największych kin w Toronto i dzięki temu dostałam pracę z polecenia.  Była to praca na pół etatu i zdecydowanie nie było to zajęcie, o którym marzyłam wyjeżdzając z Polski. Szybko jednak kino stało się moim drugim domem, a współpracownicy drugą rodziną. Z czasem zrozumiałam, że praca w takim miejscu była idealna na początek przygody w Kanadzie. Pozwoliła mi bardzo dokładnie przyjrzeć się społeczeństwu kanadyjskiemu. Dała mi możliwość nawiązania kontaktów, które przecież są obecnie tak bardzo ważne na rynku pracy. Miałam również przyjemność pracować z ludźmi z całego świata, podglądać pracę dziennikarzy w trakcie premier kinowych i poznać kulisy czerwonego dywanu. Moje serce pękało, kiedy rezygnowałam.

Craiglist i Kijiji

Obie strony przypominają polski Olx albo Gumtree. Nic skomplikowanego, na ogół bardzo dużo ofert pracy. Całkiem sporo opcji dla freelnacerów.

Linkedin.

Tego portalu chyba nikomu nie trzeba więcej przedstawiać. Działa on bardzo prężnie w Kanadzie. Chodzą nawet słuchy, że bez profilu na Linkedin nie masz po co aplikować o pracę, bo i tak jej nie dostaniesz. Oczywiście trzeba to traktować z przymrużeniem oka.

Jobbank.

To jest program/strona rządu kanadyjskiego, która skierowana jest do kanadyjskich przedsiębiorców, ludzi aktywnie poszukujących pracy, studentów, świeżo upieczonych absolwentów oraz ludzi nowo przybyłych do Kanady.

Strona jest prosta w użytkowaniu. Korzystać z niej i wysyłać swoje resume możecie po zarejestrowaniu się. Rejestrowanie się w Jobbank nie jest wymagane, ale jest rekomendowane np. dla osób, które aplikują o PR poprzez Express Entry.

Monster.

Kolejna strona, podobna do Indeed. Prosta w nawigowaniu. Po założeniu konta, regularnie zaczniecie dostawać e-maile z nowymi ofertami pracy pojawiającymi się na portalu. Posiadają również swoją aplikację na telefon.

Agencje pracy np. Randstad.

Możecie oczywiście również szukać zatrudnienia poprzez agencje pracy. W Kanadzie najbardziej popularne to: Randstad, Hays i Adecco. Pracownicy takich agencji zazwyczaj wykazują się ogromnym profesjonalizmem i dbałością o klienta.

Targi pracy.

Stara metoda, ale często bardzo skuteczna. Zwłaszcza, okazuje się bardzo pomocna w nawiązywaniu kontaktów.

Bezpośrednio na stronie firmy w zakładce „career„.

Prawie każda większa firma posiada na swojej stronie internetowej zakładkę: kariera. Jeśli wiecie w jakiej konkretnej firmie chcielibyście pracować to aplikowanie na dane stanowisko bezpośrednio może być dla Was świetną okazją.

Na ulicy, jeśli szukacie pracy w restauracji czy kawiarni.

Rozwiązanie stare jak świat, ale nadal funkcjonujące i popularne.

Meetingi.

Wszyscy dobrze wiemy, że tzw. znajomości to bardzo często klucz do znalezienia pracy. Kto z nas nie usłyszał nigdy kątem, że: „tamta firma będzie kogoś szukać na zastępstwo”, „mój znajomy pracuje w tej firmie i może przekazać Twoje resume do kadr”, „żeby zostać zaproszonym na rozmowę kwalifikacyjną do firmy X, trzeba zostać poleconym przez pracownika”. I tak dalej, i tak dalej. Dlatego osoby nowe w Kanadzie mają pod tym kątem trudniejszy start. Na szczęście nie jest trudno te znajomości w Kanadzie zdobyć, wystarczy wyjść do ludzi. Tutaj z pewnością mogą pomóc różnego rodzaju spotkania otwarte organizowane przez firmy, agencje pracy, community centres, a nawet biblioteki. Im więcej znajomości tym lepiej.

Ciekawostka: czasami korporacje np. w Toronto zachęcają swoich pracowników do polecania osób zainteresowanych pracą w ich firmie. Dla przykładu: korpo, w której pracuje mój chłopak oferuje jednorazowo 3000 $ bonusu dla pracownika, który poleci swojego znajomego. Warunkiem uzyskania bonusu jest pomyślne przejście przez proces rekrutacyjny, zaakceptowanie oferty pracy przez tą osobę, a następnie przepracowanie przez nią przynajmniej 3 miesięcy.

Jeśli chodzi o pracę, którą znalazłam w ramach mojego IEC Young Professionals to była to po raz kolejny praca z polecenia. Tym razem zostałam polecona przez koleżankę, która wtedy pracowała w miejscu, w którym już wcześniej zatrudniali osoby z IEC YP. Zatem znali oni wymogi oraz wiedzieli jak wygląda proces aplikacji. Kolejny raz w moim przypadku okazało się, że znajomości na rynku pracy to połowa sukcesu.

Mam nadzieję, że moje wskazówki są jasne i przydatne. Jeśli macie jakieś dodatkowe pytania, pytajcie śmiało. Życzę powodzenia każdemu kto szuka pracy!